| |
Poczynając od parku Sequoia musieliśmy się pogodzić z dwiema dużymi zmianami, wpływającymi na „życie codzienne turysty zmotoryzowanego”.
Był początek maja, ale ponieważ przemieściliśmy się znacznie na północ, a kolejne parki nie były już stepowo-pustynne lecz leśno-wysokogórskie, tu i ówdzie trafialiśmy na resztki zimy. Na naszej trasie w najbliższych kilku parkach otwarta była jedna odśnieżona szosa, biegnąca w śnieżnym tunelu, a wieloma szlakami pieszymi nie można było iść ze względu na zaspy, niekiedy kilkumetrowej wysokości.
|
|
Jedna z wielkich sekwoi |
Druga zmiana to obostrzenia wynikające z obecności niedźwiedzi: zakaz pozostawiania żywności i kosmetyków poza metalowymi skrzyniami na stanowiskach kempingowych, nawet w zamkniętych samochodach, nie mówiąc o namiotach. W lasach środkowych i północno-zachodnich Stanów występują niedźwiedzie dwóch gatunków: grizli (bardzo rzadko spotykane, bardzo niebezpieczne) i baribale czyli niedźwiedzie czarne. Na szczęście widzieliśmy je tylko wypchane w muzealnych salkach ośrodków informacji albo na filmach pokazywanych prawie obowiązkowo w tychże ośrodkach. Wyrwane z ramą szyby samochodów i ślady po niedźwiedzich ucztach były bardzo przekonujące. Natomiast film o misiu (kolczykowanym!) wskakującym przez okno do wnętrza samochodu i wyłaniającym się po chwili z bochenkiem chleba robił wrażenie albo inscenizacji albo tresury.
|
|
Fragment kolonii fok nad Pacyfikiem |
Sekwoje to naprawdę wspaniałe drzewa. Dziś pod całkowitą ochroną, niegdyś były wycinane masowo, choć ich drewno nadawało się głównie na zapałki. Na dwóch krańcach Sequoia NP. oglądaliśmy siedliska najstarszych i największych sekwoi. Były wśród nich majestatyczne drzewa nazwane General Grant i General Sherman, imponujące wiekiem i rozmiarami. Chodziliśmy, gdzie się dało, gubiąc szlak pod śniegiem i przekraczając ryzykowne śnieżne mostki nad wezbranymi strumykami, ale możliwości poruszania się były bardzo ograniczone.
Po zjechaniu na wybrzeże Pacyfiku trafiliśmy na malowniczą trasę prowadzącą w stronę San Francisco. W kilku miejscach natrafiliśmy na ogromne kolonie słoni morskich (samic z młodymi) i uchatek kalifornijskich. Widok był niezwykły, przeszkadzał przenikliwy smród odchodów.
|
Na ogół omijaliśmy wielkie miasta, na zachodnim wybrzeżu zrobiliśmy wyjątek dla San Francisco. A to ze względu na most Golden Gate, malownicze położenie centrum na stromych pagórkach, chińską dzielnicę no i na pamięć o katastrofalnym trzęsieniu ziemi i pożarze z roku 1906. Chińska dzielnica nas rozczarowała (byliśmy w dzień) – pocieszyły nas chińskie bułeczki na parze z sosem sojowym, zupełnie takie same jak w Chinach. I tańsze owoce i pomidory.
|
|
Jedna z lin nośnych Golden Gate Bridge |
|
Przekrój liny nośnej złożonej z 27500 drutów |
|
Przez most Golden Gate przeszliśmy pieszo od końca do końca w obu kierunkach – i nie żałujemy. Widok w każdą stronę inny: na śródmieście z gęstwiną wieżowców, na ogromną zatokę, na strome wzgórza na północnym brzegu, na wysepkę z byłym więzieniem Alcatraz, wreszcie na wielkie kontenerowce wchodzące pod mostem do portu.
|
|
Przystanek tramwaju w San Francisco | Stromość ulic w części pagórkowatej miasta powoduje, że na niektórych ulicach zamiast chodników są schody, a historyczny tramwaj, wciąż wykorzystywany w miejskiej komunikacji, ma przystanki na środku skrzyżowań, bo tylko tam tory biegną poziomo. Ryzyko trzęsienia ziemi przeszkadzało głównie nam - zastanawialiśmy się, co nam może w razie czego spaść na głowę. Tymczasem mieszkańcy jakby zapomnieli o tym albo traktowali filozoficznie zagrożenie, jakie wynika z bliskości osławionego uskoku San Andreas. Poczekamy, zobaczymy…
|
|
Yosemite: wodospad Bridalveil |
Yosemite to jeden z najbardziej znanych parków narodowych Stanów. Bardzo strome, niekiedy kopulaste góry wznoszące się tuż nad piękną, choć nazbyt ucywilizowaną doliną, oraz liczne efektowne wodospady sprawiły, że nie mogliśmy go ominąć. Niestety, niektóre ciekawe trasy były niedostępne ze względu na śnieg. Zimą spadło 6 m śniegu i jeszcze nie stopniał (8 maja!). Z kolei obfitość wody w strumieniach powodowała, że już w dużej odległości od wodospadów czekał nas obfity prysznic! W ośrodku informacyjnym obejrzeliśmy dział poświęcony etnografii Indian Ahwahnee z pięknymi strojami.
|
|
Yosemite: Half Dome o zachodzie |
Następnie w poszukiwaniu ulubionych przez nas krajobrazów górskich wjechaliśmy w ciągnący się przez stany Kalifornia, Oregon i Washington łańcuch Gór Kaskadowych i tu mogliśmy zobaczyć z bliska liczne nieczynne, uśpione lub „przed chwilą aktywne” wulkany. Najdalej na południe wysunięty jest Lassen, uśpiony od zaledwie 90 lat (ostatnie erupcje 1914-21). Trafiliśmy tam na warunki zupełnie zimowe, a była połowa maja. Kemping darmowy – bo jeszcze nie sezon, miejsce na samochód we wnęce wydłubanej w śniegu, szosa przelotowa od pewnego miejsca nieodśnieżona i dostępna tylko dla pieszych w zimowych butach.
|
|
Indiańska suknia z kozłowej skóry |
U podnóża niektórych wulkanów lawa płynie w korytach, które później zasklepiają się od góry i tworzą tunele. W pewnych warunkach pozostają puste korytarze o parę metrów poniżej dzisiejszej powierzchni pokrytego stara lawą terenu. Po takich korytarzach wędrowaliśmy w Lava Beds National Monument. Na ogół mają tylko jeden otwór, bo gdzieś dalej są zawalone, ale zwiedziliśmy jeden kilkusetmetrowy z wyjściami na obu końcach. Trzeba mieć dobre latarki (wypożyczają darmo w Visitors Center) by obejrzeć barwne nacieki i rozwidlenia korytarzy. Ciekawe, że z natury są dostosowane do ludzkich rozmiarów (1,5 do 3 m i więcej wysokości) choć powstały bez udziału człowieka.
|
|
Wulkan Lassen z daleka |
Wnętrze starej kaldery (wulkan eksplodował 7700 lat temu) zajmuje piękne Jezioro Kraterowe (Crater Lake), najgłębsze w Stanach (592 m). W warunkach „letnich” – pewnie w sierpniu – można szosą objechać kalderę dookoła, nam się udało przejść pieszo parę kilometrów po zamkniętym odcinku obwodnicy. Błękitna woda, poszczerbione skały, wysepka-stożek wulkaniczny w pobliżu brzegu – było pięknie.
|
|
Śnieżna nisza na kempingu pod Mt. Lassen |
U podnóża niektórych wulkanów lawa płynie w korytach, które później zasklepiają się od góry i tworzą tunele. W pewnych warunkach pozostają puste korytarze o parę metrów poniżej dzisiejszej powierzchni pokrytego stara lawą terenu. Po takich korytarzach wędrowaliśmy w Lava Beds National Monument. Na ogół mają tylko jeden otwór, bo gdzieś dalej są zawalone, ale zwiedziliśmy jeden kilkusetmetrowy z wyjściami na obu końcach. Trzeba mieć dobre latarki (wypożyczają darmo w Visitors Center) by obejrzeć barwne nacieki i rozwidlenia korytarzy. Ciekawe, że z natury są dostosowane do ludzkich rozmiarów (1,5 do 3 m i więcej wysokości) choć powstały bez udziału człowieka.
|
I na tym spacerze wypatrzyliśmy bardzo daleko kolejny wulkan, o którym wcześniej nie słyszeliśmy, bo nie jest to nawet „National Monument”: Shasta, święta góra Indian. Pojawi się w następnym odcinku.
|
|
|
Crater Lake z wysepką na jeziorze |
|
|