|
Zachodnia ściana Annapurny |
Po trekkingu do Sanktuarium Annapurny dotarliśmy do wioski Tatopani, gdzie prócz
gorących źródeł oczekiwał na nas nasz sprzęt wysokogórski przyniesiony wcześniej bezpośrednio z Pokhary przez tragarza.
Wszystkie bagaże dotaszczyliśmy do wioski Lete, odległej o 2 dni drogi od Tatopani i położonej 1300 m wyżej
w głąb gór. Stąd rozpoczęła się najdziksza część naszej wędrówki - 8 dni marszu bez widzenia innych ludzi - szlak do North Annapurna Base
Camp.
|
Widok Dhaulagiri z "Passage du 27 Avril" |
Pierwszy etap to podejście 1830 metrów z 2500 m na 4330 m bez możliwości zaczerpnięcia wody. Jedyna szansa
to wodę zabrać z dołu lub stopić śnieg. Śniegu trochę było, gdyż poprzednie 2 dni popołudniami padał. Trasa to bardzo stroma ścieżka przez
dżunglę, niezbyt wyraźna ale nie da się jej zgubić, gdyż wokoło nieprzebyte chaszcze bambusowo-różanecznikowe. Na końcu tego etapu dochodzi
się do pięknej górskiej łąki z widokiem na 2 ośmiotysięczniki - Annapurnę i Dhaulagiri. Ponieważ jeden jest na wschód, a drugi na zachód,
nie wiadomo, gdzie patrzeć... To słynne miejsce tzw. "Passage du 27 Avril" znalezione przez
|
Baza Annapurny Północnej |
francuska wyprawę Maurycego Herzoga w 1950 roku, pierwszą wyprawę, która zdobyła ośmiotysięcznik.
Następny etap to całodzienny trawers górskimi halami pomiędzy 4000 m a 4500 m. Ścieżka ledwo widoczna.
Pogoda nam dopisała, dzięki czemu nie zgubiliśmy drogi. Cudowny widok na zachodnią, strzelistą ścianę Annapurny, górującą 4 kilometry nad
nami, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Niezapomniane wrażenie.
Dni bezchmurne, pełne słońca, temperatura dochodzi w dzień do +10 stopni. Nocą dokucza nam mróz. W namiocie minus
2 stopnie, szron sypie się z sufitu. Na zewnątrz
|
Ściana Annapurny Północnej z lodospadem |
może ok. -10 stopni, niebo pełne gwiazd.
W końcu radość górskich hal się kończy. Trzeba zejść 1000 metrów do kanionu rzeki Miristi Khola. Tak stromo,
że często trzeba się ześlizgiwać po trawie. Końcówka to 300-metrowy pionowy klif. Ścieżka zanika. Z wielkim strachem wyszukujemy łagodniejsze
fragmenty wśród skalistych, pionowych urwisk. Każde z nas martwi się, by druga osoba nie zwichnęła nogi, gdyż droga po pomoc daleka.
Szczęśliwi, tuż po zachodzie słońca osiągnęliśmy dno doliny. Dolina ta w dolnej części jest nieprzebyta - pionowy kanion i dżungla, brak
ścieżki. Właśnie dlatego jedyne
|
Uliczka w Tukuche |
dojście tutaj to 3 dni wędrówki po halach. Dlatego też jest tu tak dziko.
Ostatni dzień to wędrówka wzdłuż rzeki do bazy Annapurny. Kamieniste moreny lodowcowe, głazowiska. Wątła
ścieżka, gubimy i odnajdujemy ją wielokrotnie. Mijamy bazę pod zachodnią ścianą Annapurny - kilka wypłaszczeń pod namioty, ruiny szałasu i
tablice upamiętniające Czecha i 2 Francuzów, którzy tu zginęli. W tej bazie już dawno nikt nie stacjonował, ślady zatarte przez czas.
Dalej dolina się rozszerza. Kilka siedmiotysięczników - Nilgiri, Tilicho, Rock Noir - od takiej strony,
którą mało kto widział. Ściany
|
Klasztor w Tukuche |
tych szczytów są znane z przeciwnych stron, od popularnej ścieżki schroniskowej wokoło Annapurny. Dochodzimy do pięknego, zielonego jeziora
lodowcowego. Sceneria wybitnie wysokogórska - i wszystko to dla nas, w promieniu 4 dni marszu nie ma nikogo innego! Aż strach pomysleć.
Baza pod Północną Annapurną, skąd zdobyto w 1950 roku pierwszy ośmiotysięcznik, leży na wypłaszczeniu
moreny. Kilkanaście tablic upamiętnia tych himalaistów i Szerpów, którzy zginęli. Niektóre wyraźnie czytelne, inne zatarte przez czas.
Ostatnia wyprawa była ponad rok temu, w październiku 2000 roku - francuska wyprawa w 50-tą rocznicę pierwszego zdobycia.
|
Wnętrze klasztoru lamaickiego |
Dookoła czorteny, flagi modlitewne powalone na ziemię przez czas, wiatr, pory roku. Resztki sprzętu himalaistów. Stara japońska drabina,
zardzewiale stoły, zniszczone beczki. Dziwne wrażenie, jakby to miejsce było pełne chwały i równocześnie zapomniane.
Wędrujemy dalej wzdłuż Lodowca Północnej Annapurny, w kierunku olbrzymiego lodospadu!!! Ten lodowiec jest
nieporównanie większy od znanych i popularnych "lodowczyków" pod południową stroną góry. Powoli odsłania nam się w całej okazałości północna
ściana Annapurny. Łagodna, prawie w całości pokryta lodową
|
Brama do wioski Kagbeni |
czapą. Ściana lawiniasta, ściana pierwszych zdobywców. Ściana tak niedostępnie ustawiona, że widać ją dopiero tutaj, po tylu dniach ciężkiej
wędrówki z całym sprzętem. Dotarliśmy najdalej jak się dało, trochę ponad 4500 m. Dalej leży już kraina himalaistów.
Powrót zajął nam również 4 dni. Martwiliśmy się, aby pogoda się nie załamała - wędrówka w śniegu jest
cięższa i bardzo czasochłonna, oraz trudno znaleźć i tak ledwo widoczną ścieżkę. Na szczęście niebo pozostawało bezchmurne.
|
Widok wioski Kagbeni |
Ten trekking był naszym najdzikszym wysokogórskim przeżyciem. Po powrocie do schroniska w wiosce Lete
udaliśmy się w dwa dni marszu do górskiego lotniska Jomosom. To już po północnej stronie pasma Himalajów, sucho, atmosfera Tybetu. Ciekawa
architektura wiosek Tukuche, Marpha i Kagbeni na dawnym szlaku handlowym z Tybetu do Indii. Dalej rozpościera się tajemnicza kraina Mustang
- ostatnie zagubione tybetańskie królestwo.