Bilet w jedną stronę, dwa plecaki, kilkaset dolarów, niewiele planów i dużo marzeń.
|
Na trasie |
Tyle mieliśmy ze sobą, kiedy w październiku 1998 wylądowaliśmy w Nowym Jorku.
Wiedzieliśmy jedno - chcemy przejechać świat dookoła.
Jak to zrobić prawie bez pieniędzy?
Jak to zrobić, aby jak najbliżej poznać ludzi i kulturę przemierzanych krajów?
Oczywiście - autostopem!
Świat jest wielki, a my chcemy nie tylko objechać go dookoła, ale poznać i przeżyć. Wydarzyło się podczas
prawie pięcioletniej podróży tyle, że aby to opowiedzieć, trzeba by napisać grubą książkę. Teraz tylko pokrótce.
O tym, że nasz podróżniczy Duch Opiekuńczy wylądował w Nowym Jorku razem z nami dowiedzieliśmy się, kiedy
to pierwszej nocy na nowym kontynencie spotkaliśmy Ellen i Eddiego, którzy zaprosili nas do siebie, tak że nie musieliśmy nocować w Central
Parku.
|
W kanionie Bryce - Utah |
Będąc w Kanadzie, jednym z najdłuższych stopów od Wielkich Jezior prawie do Pacyfiku, przemierzyliśmy
kontynent. Odetchnąwszy trochę u rodziny Kingi w Vancouver, obudziliśmy się jednego poranka z marzeniem odwiedzenia północy.
Myśląc "Yukon", wylądowaliśmy na... Alasce. Po całym dniu i połowie nocy oczekiwania na stopa na ośnieżonej
"Alaska Highway" (listopad!) zatrzymał nam się odpowiedni człowiek. Colin przewiózł nas przez kilka tysięcy kilometrów, do Anchorage. Tam
przytrafiło nam się jedno z najwspanialszych doświadczeń autostopowych, a raczej nie "auto", bo zatrzymaliśmy na stopa... samolot. Lot ponad
górami, przystanek koło lodowca...
Potem wzdłuż wybrzeża, tam gdzie cieplej - do Kalifornii. Tu, przez kilka miesięcy, zasmakowaliśmy życia w
jednym miejscu, pracując i oszczędzając, aby dać naszym marzeniom możliwość spełnienia.
Kiedy nadszedł odpowiedni czas, znowu spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy w drogę. Przegraliśmy 10 dolarów w
Las Vegas, zeszliśmy na sam dół Wielkiego Kanionu, odwiedziliśmy niesamowite parki narodowe w pięknym stanie Utah, wędrowaliśmy kilka dni po
Appalachian Trail, przez Smoky Mountains, odwiedziliśmy muzea w Washington D.C., farmy Amiszów w Pennsylwani oraz spotkanie Rainbow.
|
Płynąc Missisipi |
W Chicago Chopin wpadł na genialny pomysł. Poznaliśmy już dogłębnie drogi i autostrady Ameryki -
zamieniliśmy je więc na rzeki. Myśleliśmy o tratwie, ale jak stopem to stopem, tyle że nie "auto...", nie "samoloto..." tylko "łódkostopem".
Nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli bardzo się czegoś pragnie. Po trzech dniach przy rzece nadpłynęła łódka marzeń - "Spirit". Przez prawie
cztery tygodnie poznawaliśmy Amerykę z innej perspektywy - z perspektywy wody. Rzekami, do Zatoki Meksykańskiej i dalej na Florydę. Tam z
powrotem na autostradę i południowymi stanami, przez Teksas, Arizonę, z powrotem do Kalifornii.
Dalej - dwa miesiące w Meksyku - uliczne targi, ludzie, smaki, zapachy, przyroda, piramidy Majów.
|
Gwatemalskie spotkania |
W Gwatemali wybraliśmy się na samotną kilkudniową wyprawę do dżungli w poszukiwaniu ruin El Mirador z
największą piramidą Majów, tylko po to, aby odkryć, że o tej porze roku droga jest nie do przejścia.
Przez wszystkie kraje Ameryki Środkowej dotarliśmy do Panamy. Tam droga się kończy. Łódź Indian Kuna
zabrała nas i wysadziła na małej wysepce z archipelagu San Blas, gdzie mieszkając w chatce z indiańską rodzinką oczekiwaliśmy na jakąkolwiek
łódź w stronę Kolumbii. Każdego dnia mówili ludzie, że przypłynie "jutro". Po dziesięciu dniach zaokrętowaliśmy się na kolumbijskim
stateczku, nie wiedząc z kim płyniemy. "Kontrabanditos", jak ich tu nazywają, wysadzili nas wraz z całym przemycanym towarem w środku nocy
na nieznanej plaży u kolumbijskiego wybrzeża.
|
Gejzery Tatio w Chile |
Z Wenezueli, przez Amazońską dżunglę do brazylijskiego Manaus. Wielką rzeką Amazonką do Belem i dalej
wzdłuż wybrzeża.
W Rio de Janeiro spełniło się wielkie marzenie Kingi - złapała na stopa lotnię. Chopinowi tak podoba się
język (języki załapujemy po drodze, rozmawiając z ludźmi), atmosfera, ludzie, że mówi, że Brazylia jest pierwszym krajem, w którym mógłby
zamieszkać.
Wodospady Iguacu, paragwajskie Gran Chaco, biedna ale urocza Boliwia, pełna gór i tradycyjnie żyjących
Indian.
Peru... kondory w Kanionie Colca, tajemnicze rysunki na pustyni w Nazca, przeprawa rzeką Ukayali z Pucallpy
do Iquitos i rzeką Napo, przez nieoficjalną granicę do Ekwadoru.
Ponownie w Peru, po trzech dniach i nocach spędzonych w ciężarówce (nie zawsze na stopie jest lekko, łatwo
i wygodnie) jadącej w stronę Cusco, wysiedliśmy mając już dosyć. Czekając na innego stopa dowiedzieliśmy się o ruinach ostatniej twierdzy
Inków, mało znanych, ciężej dostępnych. Skręciliśmy do małej wioski, skąd zaczyna się szlak. Tam... kupiliśmy konia. I z Alasanem niosącym
nasze plecaki wędrowaliśmy przez tydzień wysokimi górami i dolinami, docierając do wspaniałych ruin Choquekirao, potem do Machu Picchu.
Potem długie, wąskie Chile. Najsuchsza pustynia świata, gejzer El Tatio, salar Atacama. Powoli na samo
południe.
|
Australijskie spotkania |
Do Argentyny i na sam koniuszek kontynentu - Ushuaya na Ziemi Ognistej. Olbrzymie, straszliwie wietrzne,
niekończące się przestrzenie Patagonii. Spotkaliśmy z bliska pingwiny, lwy morskie, flamingi, delfiny.
Atlantyckim wybrzeżem na kilka dni do Urugwaju, gdzie wszyscy nieustannie popijają tradycyjną mate i z
powrotem do Brazylii.
Na sam koniec, jeszcze raz przecięliśmy kontynent i dotarliśmy do Valparaiso w Chile. Stąd, nie znalazłszy
statku, który zabrałby nas na stopa przez Pacyfik, polecieliśmy samolotem do Nowej Zelandii.
Tu mieliśmy więcej szczęścia. Po prawie trzech miesiącach podróżowania po Północnej i Południowej Wyspie
znaleźliśmy kapitana, z którym pożeglowaliśmy do Vanuatu - małego, wyspiarskiego kraju na Pacyfiku. Po krótkiej ale niezapomnianej wizycie,
niemalże od razu udało nam się znaleźć kolejny jacht, tym razem już do samej Australii.
Mimo niezachęcąjących zapowiedzi Australia okazała się być jednym z najlepszych miejsc do łapania stopa.
Kraj olbrzymich przestrzeni, naturalnego piękna i przedziwnych zbiegów okoliczności. Podczas niezwykle krótkich sześciu miesięcy
spróbowaliśmy pracy z podróżną trupą, potem z firmą turystyczną, po czym objechaliśmy Australię dookoła (oczywiście autostopem).
|
Barwy Tajwanu |
Przed ruszeniem na poznanie Azji, musieliśmy podreperować stan naszego konta. Zatrzymaliśmy się na jakiś
czas na Tajwanie, ucząc angielskiego tamtejsze przedszkolaki. To było zupełnie nowe dla nas doświadczenie, dzięki któremu znacznie głębiej
poznaliśmy tajwańską rzeczywistość.
Z Tajwanu promem do przepięknej lecz drogiej Japonii, której olbrzymie metropolie są równie bujne i
zróżnicowane jak okalająca je natura. Na północnej wyspie Hokkaido przyszło nam spędzić cały miesiąc na pokonanie rosyjskiej absurdalnej
biurokracji. W końcu towarowym statkiem dostaliśmy się na Sachalin. Stamtąd przeskok na kontynent i już koniec problemów z przeprawami przez
wodę. W Rosji, choć na samym koniuszku Azji, poczuliśmy się chwilowo dziwnie swojsko, prawie jak w domu... Tylko trzeba było uciekać na
południe przed mroźną zimą.
|
W podróży po Chinach |
Wiec na południe przez Chiny, gdzie zobaczyliśmy miejsce, gdzie Chiński Mur styka się z morzem, słynną
terakotową armię, Trzy Wąwozy i parę innych rzeczy. Ale Chiny to już zupełnie inna kultura i podróż przez ten kraj była prawdziwym
wyzwaniem.
Południowo-wschodnia Azja to kolejny kolorowy rozdział. Fascynujący Wietnam, Kambodża z niezapomnianymi
ruinami Angkor Wat, Tajlandia z tysiącami świątyń i mnichów, bajkowymi plażami na południu i plemionami górskimi na północy, muzułmańska
Malezja, multikulturowy Singapur, enigmatyczny Laos... Było na co popatrzeć.
|
W tajskiej świątyni |
Z Laosu z powrotem do Chin (powrót do cywilizacji - jak to odczuliśmy), do górzystej, malowniczej prowincji
Yunan. Stąd jedyna opcja kontynuowania dalej przez Azję, to przez Tybet, który zawsze chcieliśmy zobaczyć. Niestety, indywidualnym
podróżnikom wstęp do Tybetu jest zabroniony, poza tym granice zostały zupełnie zamknięte ze względu na SARS. Nie była wiąc to łatwa
przeprawa - sporo górskich wycieczek - głównie wokół punktów kontrolnych. Zaprzyjaźniliśmy się z jakami, piliśmy herbatę z tybetańskimi
pielgrzymami, zakręciliśmy niejednym młynkiem modlitewnym, w Pałacu Potala oraz kilku klasztorach.
Buddyjską pielgrzymkę kontynuowaliśmy dalej przez Nepal oraz północne Indie odwiedzając miejsca, gdzie
Budda urodził się, osiągnął oświecenie oraz ostateczną wolność - gdzie umarł.
Dalej troszkę się skomplikowało. Chopin chciał spędzić więcej czasu w Indiach, Kinga zaś odwiedzić mamę,
która przyjeżdżała do Uzbekistanu. Zdecydowaliśmy się rozdzielić i spotkać za parę tygodni w Uzbekistanie. Więc Kinga przejechała Pakistan,
kawałek Chin, Kirgistan i Uzbekistan sama i miała wspaniałe spotkanie z mamą. W międzyczasie, już w drodze na północ, w Pakistanie, Chopin
poważnie zachorował i musiał polecieć do Polski. Przyszło więc Kindze dalej kontynuować samotnie przez ciepłe, gościnne kraje centralnej
Azji, przez Morze Kaspijskie, do równie gościnnego Azerbejdżanu i Gruzji nad Morzem Czarnym. Początkowy plan był, aby stąd dalej przez
Bliski Wschód do Afryki. Ale... jak to mówią "plany są dla architektów", a w życiu wszystko się zmienia, więc zamiast na południe,
Kinga ruszyła na północ, przez Ukrainę, do Polski, do Chopina w Warszawie i do rodzinki w Gdańsku.
|
Przed świątynią w Lhasie |
To jednak nie koniec podróży. Czeka jeszcze Afryka.
Ale wszystko w swoim czasie...
Autorzy o sobie:
Świat jest wielki. I fascynujący. A my zdecydowaliśmy się go zobaczyć.
Zanim się poznaliśmy, każde z nas miało swój plan na poznanie świata...
Planem Kingi było przejechanie świata w rowerowym Rajdzie Pokoju.
Chopin chciał iść bez większych planów, a raczej z założonym celem - dookoła świata, zatrzymując się tu i
ówdzie żeby popracować chwilkę i ... ruszyć dalej.
Przeznaczenie miało jednak dla nas inny plan i chciało, żebyśmy zrobili to razem.
Spośród wielu sposobów podróżowania wybraliśmy ten, który znamy najlepiej, wierząc, ze jeśli naprawdę
chcemy, możemy ruszyć, to Autostopem w Świat.
Podróżując, nie planujemy wiele, pozwalamy raczej wydarzeniom po prostu się wydarzać, a drodze powieść nas
poprzez nowe miejsca, kraje i przygody.
www.geocities.com/kingachopin/