|
Młodzi birmańscy mnisi |
Wszystkie drogi, jakie prowadzš do Birmy, to drogi powietrzne. Lądowe przejścia
graniczne są zamknięte dla cudzoziemców. Podczas lądowania w Rangunie, stolicy kraju, z zaciekawieniem wyglądamy przez okno samolotu. Ci,
którzy dotarli tu wcześniej, nazwali ten kraj "Krainą Miliona Świątyń". Nic dziwnego. Z góry jak na dłoni widać górujące nad miastem złote
stupy - buddyjskie świątynie w kształcie dzwonu. Najwyższa z nich, Szwedagon ma prawie sto metrów wysokości, pokrywają ją tony czystego
złota i zdobią szlachetne kamienie. Legenda daje świątyni ponad dwa i pół tysiąca lat. To najświętsze miejsce dla Birmańczyków.
|
Birmanka z tanaką |
Stolica Birmy - Rangun to świadectwo kolonialnej przeszłości kraju. Pedantyczny układ ulic, wysokie,
wiktoriańskie kamienice. Wszystko tak jak pozostawili Brytyjczycy, ale bardziej zniszczone i zaniedbane. Brytyjczyków pamiętają też autobusy
o drewnianych karoseriach. Są zawsze zatłoczone. Niechętnie opuszczamy klimatyzowany hotel. Pot leje się po twarzy i plecach. Ulice są
niezwykle brudne, rojne i hałaśliwie. Mają jednak swój czar. Czar starej Azji, bez szklanych wieżowców, supermarketów i coca-coli. Na ulicy
wszyscy oglądają się za nami. Chętnie zagadują, choć rozmowa z cudzoziemcem nie jest bezpieczna. Podobno tajniacy i donosiciele nie śpią.
Przygodni znajomi są mili, bardzo przyjaźni i wbrew smutnej rzeczywistości zawsze uśmiechnięci.
To, co od pierwszych chwil kojarzy się z Birmą, to tanaka i longyi. Tanaka to rodzaj kosmetyku i makijażu.
Jasny proszek ze startego drzewa thanaka chroni skórę przed słońcem, odżywia i lekko ją wybiela. Longyi to kraciasta spódnica, którą
nosi prawie każdy mężczyzna bez względu na to, czy sprzedaje na bazarze, czy jest pracownikiem banku. W tym klimacie są niezastąpione, żadne
spodnie, nawet najcieńsze nie dorównają longyi.
|
Świątynie Baganu |
Birmańczycy słyną ze swej głębokiej wiary. Leżąca na wschodzie kraju Złota Skała jest celem pielgrzymek dla
tysięcy birmańskich buddystów. Ciężarówka nabita pielgrzymami z trudem pnie się po stromym zboczu. Ogromny głaz na szczycie góry balansuje
nad przepaścią wbrew jakimkolwiek prawom fizyki. Podobno dzieje się to za sprawą jednego włosa Buddy, który od wieków utrzymuje ten ogromny
ciężar w niezmienionej pozycji. Mężczyźni w ofierze oklejają skałę szeleszczącymi płatkami złota.
Lud Intha, czyli w tłumaczeniu Ludzie Jeziora zamieszkują płytkie rozlewiska jeziora Inle. Porasta je
roślinność, przez którą wiodą liczne kanały umożliwiające poruszanie się łodziami i czółnami.
|
W krainie opium |
Wybudowali na nich nie tylko domy, ale nawet pokaźne wioski. Manufaktury, świątynie i hotele zawieszone są na słupach, a rolę ulic pełni
woda. Rybacy Intha przez pokolenia wypracowali własny, energooszczędny sposób wiosłowania. Stając na końcu czółna wiosłują nogą oplecioną
dookoła wiosła. Wykonują biodrem szeroki łuk. Choć wydaje się to niemożliwe, to mieszkańcy jeziora nauczyli się nawet uprawiać rośliny.
Pływające ogrody i równoległe rzędy grządek to nic innego tylko ziemia lub muł ułożony na bambusowych tratwach. Takie grządki, kiedy trzeba
są bardzo mobilne.
|
Spotkanie na jeziorze Inle |
Bagan słynie ze wspaniałych widoków. Kilka tysięcy świątyń porozrzucanych na 40 km kwadratowych. Ogromne
złocone świątynie otoczone mniejszymi i maleńkie stojące samotnie wśród pól tworzą niezwykły krajobraz, niezapomniane wspomnienie. Dawniej
była tu stolica Birmy. Budynki z drewna, domy i pałace nie wytrzymały próby czasu. Pozostały jedynie świątynie, tylko one warte były cennego
kamienia. Można spędzić tu tygodnie wędrując od budowli do budowli, ale i tak nie ma nadziei na zwiedzenie wszystkich. Po paru minutach
zmieniamy kolejny film w aparacie, a na horyzoncie pojawiają się coraz to nowe i nowe budowle. Za nami najpiękniejsza - Świątynia Anandy.
Podobno monarcha kazał zabić jej architekta. Chciał mieć
|
Laotańskie dziewczyny |
pewność, że mistrz nigdy już nie stworzy podobnego dzieła dla kogoś innego. Już przed świtem, słychać monotonną modlitwę mnichów. Słońce
wyskakuje zza horyzontu. Błyskawicznie pnie się ku górze. Poranna rosa parując zamienia się w różową mgłę, z której wystają czubki budowli.
Do Warszawy wracamy przez Bangkok. Otacza nas inna Azja: modna i nowoczesna, dobrze poznana i od dawna
oblężona przez turystów. Spotykamy Polaków z Krakowa. - Jechać czy nie jechać? - pytają przeglądając nasz przewodnik po Birmie. Sprawa nie
jest prosta. Jedni uważają, że pozostawiona tam twarda waluta wspiera wojskowy reżim, inni są zdania, że bojkot Birmy niweczy próby jej
otwarcia na świat, sprzyja izolacji mieszkańców. - Wybór należy do was - odpowiadamy.
|
Dziewczyna z plemienia Akha |
Zawieszony nad Mekongiem Most Przyjaźni od niedawna łączy Laos z Tajlandią. To
1240-metrowy symbol otwarcia Laosu na wielki świat. Do początku lat 90. ten kraj był zamknięty dla cudzoziemców. Jednak dziś każdy może tu
przyjechać. Po przekroczeniu mostu mamy wrażenie, że czas zatrzymał się tu w miejscu. Po rzece suną łodzie. Te po stronie laotańskiej jakby
nieco wolniej, bardziej leniwie. Ci, którzy już tu byli porównują Laos do Tajlandii sprzed trzydziestu lat.
- Witamy w Laosie - nasze paszporty przegląda kobieta w zielonym, za dużym mundurze z ogromnymi pagonami.
Przygodę z Laosem, tak jak większość przybyszów, rozpoczęliśmy od stolicy kraju Vientiane, które leży pół
godziny drogi od tajskiej granicy. Stolica o wybitnie prowincjonalnym charakterze w niczym nie przypomina zatłoczonych wielkich miast Azji.
Rankiem budzi nas pianie koguta, a nad Mekongiem tuż przy "miejskim" pasażu mężczyźni w stożkowych
|
Laotańskie dziecko |
kapeluszach łowią ryby w sieci. Większość ulic to pokryte błotem szerokie drogi, po których jeżdżą rowery, skutery, tuk-tuki i z rzadka
nieliczne samochody. Znakiem rozpoznawczym Vientiane jest Brama Zwycięstwa i złota stupa That Luang - dziś symbol całego kraju. To, co
naprawdę urzeka w stolicy, to świątynia Wat Si Saket ze zbiorem ponad 2000 zabytkowych wyobrażeń Buddy.
Podróż po Laosie zaczyna się od kłopotów z komunikacją. Laos nie ma ani jednego kilometra kolei, a drogi,
jeśli istnieją, są w opłakanym stanie, często nieprzejezdne w porze deszczowej. Autobusy odjeżdżają dopiero wtedy, gdy po brzegi zapełnią
się pasażerami. Każdy prowadzi tak jak potrafi, a kodeksem drogowym nikt nie zawraca sobie głowy. Przepustką do pierwszeństwa jest klakson,
im głośniejszy, tym lepszy. Podróżowanie w takich warunkach na
dłuższą metę staje się prawdziwą udręką, ale dodaje kolorytu i smaku
przygody. Przebycie 250 km między stolicą a miastem Luang Prabang zabrało nam ponad 13 godzin.
Luang Prabang, stara stolica kraju jest ciekawsza od obecnej. Świątynie są tam liczniejsze, a życie duchowe
znacznie bardziej ożywione. Miasto znalazło już swe zasłużone miejsce na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Pierwsze skojarzenie
to Miasto Mnichów. Już
|
Przeprawa przez rzekę |
wczesnym rankiem pomarańczowa fala zalewa miasto. Ogoleni mężczyźni i chłopcy wychodzą na ulicę, by zebrać od wiernych jałmużnę.
Z Luang Prabang, płynąc w górę Mekongu dotrzeć można do jaskiń, w których niegdyś podczas wojen przed
chciwymi rękami ukryto najcenniejsze figury bóstwa. Dziś jest ich tam więcej niż w całym Luang Prabang. Tysiące posążków ze złota, kamienia
i drewna patrzy zamyślonym wzrokiem wprost na życiodajną rzekę.
Muang Sing to małe lecz chętnie odwiedzane przez turystów miasteczko. Leży w tak zwanym Złotym Trójkącie -
miejscu słynącym z produkcji, handlu i przemytu narkotyków. Miasteczko to
|
W jaskiniach nad brzegiem Mekongu |
byłoby najzwyklejszym jakich pełno w Laosie, gdyby nie osławiony bazar. Do niedawna można było na nim nabyć każdą niemal ilość opium. Jednak
nie to czyni go szczególnym. To właśnie tu co rano schodzą się przedstawiciele barwnych plemion, Akha, Yao, Tai Dam i Hmong. By odwiedzić
wioski, z których pochodzą, wystarczy mapka okolicy i wynajęty rower. Potem pozostaje jedynie ruszyć na spotkanie z przygodą. Dużo jednak
potrzeba samozaparcia i cierpliwości, by móc do syta oglądać przebogate stroje. Na widok każdego nowo przybyłego podróżnego mieszkańcy
rzucają się bez opamiętania do sprzedaży pamiątek. Zza każdego niemal krzaka dochodzi wołanie - Hallo, Opium? Opium? Mimo że liczne rządowe
plakaty pouczają, iż palić nie należy, to nikt nic sobie z tego nie robi. Turystów przyjeżdżających tylko po to, by spróbować tego
narkotyku, stale przybywa.
Akha Nukkuy zamieszkują zagubiony w czasie rejon - północ Laosu. Są wierni swojej plemiennej tradycji,
której początki wywodzą z mitycznych ksiąg, przekazanych ludziom przez bogów. Akhazang - animizm wyznawany przez członków plemienia
przetrwał w niemal niezmienionej postaci. Akha, jak przed
|
Dziecko ze szczepu Akha |
wiekami, czczą duchy świata przyrody i dusze przodków. Akhazang to coś znacznie więcej niż religia. To system, który mówi, jak uprawiać pola
i polować, jak rozpoznawać choroby i jak je leczyć, jak odnosić się do siebie, a w jaki sposób przyjmować gości.
Życie codzienne wypełnione jest nieustannym strachem przez złymi duchami, które odpowiedzialne są za różne
nieszczęścia. Duchy zamieszkujące bagniska mogą na przykład powodować malarię. Dlatego do każdej wioski Akha prowadzi magiczna brama. Chroni
ona mieszkańców przed nieproszoną wizytą mieszkańców dżungli. Bramy nie wolno dotykać, by nie
straciła swych magicznych właściwości. Specjaliści "od duchów" potrafią wyleczyć wiele chorób. Kapłan nuci zaklęcia i składa ofiary duchom.
Szaman wybierany przez same duchy obdarzony jest niezwykłą zdolnością komunikowania się z nimi. Dzięki umiejętności podróżowania w zaświaty
może stwierdzić przyczynę choroby i przywrócić duszę choremu.
Dla Akha dzieci to zapewnienie ciągłości linii. Wierzą, że po śmierci ich potomkowie zatroszczą się o ich
dusze tak jak oni teraz troszczą się o dusze swych zmarłych przodków. Każda kolejna
|
Autorzy w laotańskiej wiosce |
ciąża to powód do radości, ale także do niepokoju. Przyjście na świat bliźniąt jest sprzeczne z naturą. Jedna dusza nie może być w dwóch
ciałach na raz, dlatego jedno dziecko z pewnością jest człowiekiem, lecz drugie bezdusznym demonem. Które jest które? Tego nie wie nikt,
dlatego zabija się oboje, sypiąc do ust popiół z domowego paleniska. Narodziny dziecka z brakiem lub deformacją którejś części ciała jest
tragedią nie tylko dla rodziny, ale dla całej wioski. Zaburza odwieczny porządek świata.
Akha kochają szklane paciorki i błyskotki ze srebra. Stroje Akha to prawdziwe kolekcje numizmatyczne.
Srebrne indyjskie rupie, chińskie dolary lub francuskie indochińskie piastry.
|
Młodzi laotańscy mnisi |
Szczepy, które zamieszkują tereny łatwo dostępne dla turystów, zawieszają na swych strojach nawet marki, franki, ale i funty szterlingi czy
dolary amerykańskie. Wszystkie mają jedno kryterium wartości - czym są cięższe, tym lepsze. Ukoronowaniem całego ubioru są kobiece czepce,
które mają obowiązek nosić wszystkie mężatki. Zdejmują je wyłącznie do czyszczenia, reperacji lub umycia włosów.
Akha zawsze pouczają swe dzieci, by bezwzględnie przestrzegały zasad i naśladowały rodziców, uczą młodych,
jak podążać zgodnie z rodzinnymi tradycjami i regułami Akhazang. Ci zdają się jednak pytać, jak żyć zgodnie z dawnymi zwyczajami w
dzisiejszym świecie. Ogarniająca całą Azję współczesna cywilizacja wkrada się nawet w niedostępne góry Laosu, powoli wypiera pradawne
zwyczaje. Stroje, które tak fascynują przybyszów, są zastępowane przez chińskie, bawełniane koszulki, tradycyjne nakrycia głowy przez czapki
z daszkiem, a ogromne, bambusowe fajki przez tanie papierosy. Jesteśmy świadkami czegoś, co niebawem może stać się tylko wspomnieniem.
Zapraszamy na www.eskapada.republika.pl