| |
|
Nowoczesna zabudowa Kantonu |
Tym razem nasza podróż podzielona była na 2 etapy: 7-dniowy pobyt w Kantonie
(Guangzhou), oraz 9-dniowy przejazd przez Yangshuo, Macao i Hong Kong. Podpisujemy się pod zdaniem: "Kanton to wielki plac budowy, który
imponuje swym rozmachem". Jest tu ogromna liczba wielopoziomowych dróg i skrzyżowań (często ruch samochodów w każdą stronę odbywa się na 3
poziomach równocześnie) oraz kładek dla pieszych. Wyróżniliśmy 4 rodzaje budynków: piękne drapacze chmur (25-50 pięter), w których mieszczą
się hotele, biura, banki, a na dole sklepy lub restauracje (zawsze przed nimi stoją dostojne posągi lwiej pary); ok. 30-piętrowe ładne i
kolorowe bloki mieszkalne podobne do naszych, tylko znacznie, znacznie pojemniejsze (okna b. gęsto); bloki po 6-15 pięter, b. brudne,
ciemne, z zagraconymi niemiłosiernie balkonami (kwiaty, drzewa, klatki z ptakami,
|
Kantońskie kwietniki |
najrozmaitsze rupiecie i obowiązkowo suszące się pranie), zawsze okratowanymi zardzewiałą kratą, która bardzo brudzi i tak już nieświeżą
farbę budynków. Te bloki mają prawdziwie chińską atmosferę - na parterze mieszczą się warsztaty krawieckie, szewskie, rowerowe, gar-kuchnie.
Zapuszczanie się w dzień w takie tętniące życiem podwórka nie wydaje się niebezpieczne. Mieszkańcy, obojętni lub przyjaźni, znacznie mniej
jednak zainteresowani bladymi twarzami niż w innych krajach Azji, grają w karty lub chińskie domino, obserwując przy tym okolicę. Czwartą
grupę tworzą niskie (2-3-piętrowe) domy zgrupowane na południowym brzegu Rzeki Perłowej - stoją szeregowo wzdłuż wąziutkich uliczek,
ozdobione praniem i kwiatami w donicach, klatki schodowe i wnętrza mieszkań wydają się czarne od brudu. Wszędzie w Kantonie napotkać można
ulicznych handlarzy z
|
Demony w świątyni Guangsiao Si |
charakterystycznym przewieszonym przez ramiona drągiem z 2 koszami napełnionymi rozmaitym towarem. Jest też dużo ulicznych targowisk,
rozłożonych bezpośrednio na chodniku - z owocami, warzywami, rybami, grzybami, żywymi żółwiami lub ropuchami i owocami morza. Kantońską oazą
spokoju jest Shamian Dao (Wyspa Piaszczystej Powierzchni, 900 na 300 m powierzchni). Jest w części sztuczna, po całym jej obszarze rozsiane
są budynki kolonialne (XVIII i XIX w.), porastają ją stare potężne figowce (z pięknie powrastanymi już w ziemię korzeniami zewnętrznymi) i
cynamonowce, zdobią fikuśne rzeźby z brązu, do tego duży plac zabaw sportowych - z mnóstwem przyrządów gimnastycznych. Pomimo swej
nowoczesności Guangzhou posiada kilka urokliwych świątyń:
|
Posągi Buddy w Świątyni 6 Banianowych Drzew |
- Guangsiao Si, czyli Świątynia Dziecięcej Pobożności. Niestety, choć świątynia w tym miejscu stała zapewne
od IV w., dzisiejsze budynki (właśnie remontowane) są całkiem współczesne. Wejścia strzegą strasznie wyglądające 3 pary demonów, świątynia
to jak zwykle zespół kilku pawilonów, w każdym inne posągi, inne dekoracje i zapewne inne modlitwy. Przychodzą tu bardzo licznie rodzice z
noworodkami, zapewne by uzyskać dla nich specjalne błogosławieństwa.
- Liurongsi Huata, czyli Kwietna Pagoda Świątyni 6 Banianowych Drzew. Drzew już nie ma, ale 9-piętrowa
Kwietna Pagoda, wysoka na 55 m z 1097 r. jest nadal imponująca. Świątynia powstała w 537 r. i składa się z zespołu pięknych pawilonów; w
jednym są 3 potężne złote posągi Buddy, w innym bogini miłosierdzia Guanyin, pod którym modlą się i palą
|
Krajobraz okolic Yangshuo |
kadzidła kobiety. Są też pawilony z tysiącami zdjęć i podpisami (coś w rodzaju dawnych zakładek do książek) - miejsca pamięci zmarłych.
- katolicki kościół Świętego Serca z dwiema 58-metrowymi iglicami, wzniesiony w całości z granitu, wg
projektu francuskiego architekta (1863-88 r). Budowla stanowiąca replikę francuskich gotyckich katedr była w remoncie, czyli zamknięta na
wszystkie spusty. Obok stoi tymczasowa kaplica, w której rośnie 5 dorodnych drzew (aby je oszczędzić, zrobiono otwory w dachu i w posadzce,
drzewa przyozdobione są mydelniczkami na wodę święconą, obrazkami i ogłoszeniami).
- buddyjska Haizhuang Gongyuan. Niegdyś był to największy klasztor buddyjski w Kantonie (założony w 1622
r.), po 1911 r. mieściła się w nim szkoła i koszary, podczas rewolucji kulturalnej
|
Widok z rzeki Li Jiang |
świątynia zatraciła swój charakter, który jednak teraz szybko odzyskuje - dużo w niej mnichów (mnisi w płd.-wschodnich Chinach noszą szare
lub tabaczkowe habity, wąziutkie spodnie i sznurowane buty; nie zdejmuje się tu obuwia wchodząc do świątyń) i wiernych. W głównym pawilonie
- najładniejszym jaki widzieliśmy podczas tej wyprawy - siedzą 3 ogromne złote posagi Buddy, w sąsiednim znów tysiące miniaturowych
"zakładek" - miejsc pamięci, każda z fotografią zmarłego.
Z Kantonu nocnym autobusem (dworcowa informacja tylko chińskojęzyczna, bardzo trudno uzyskać jakieś dane,
działa tylko jeden sposób: trzeba pokazać w kasie chińską nazwę miejscowości, do której chcemy jechać, informacja o liczbie i godzinach
odjazdów autobusów jest nieosiągalna) udaliśmy się do Yangshuo. Drogi owszem, szerokie, ale dość wyboiste, nocą spotyka się tylko busy i
ciężarówki, wyprzedzanie nie
|
Pola ryżowe w pobliżu Yangshuo |
jest łatwym manewrem. Yangshuo to malowniczo położona wioska (300 tys. mieszkańców, więc słowo wioska jest właściwe tylko w odniesieniu do
Chin) obok 1,3-milionowego Guilinu - wśród krasowych ostańców. Jest to unikat krajobrazowy w skali światowej. Tysiące skał wapiennych
porośniętych skąpą trawą i krzaczorami wznosi się tu pośród pól i domów. Ile jest tych górek, chyba nikt nie zdoła policzyć, niektórym z
nich nadano osobne nazwy np. Wzgórze Księżycowe, Wielbłąd, Słoń, 9 Rumaków i inne. Zdecydowaliśmy się na "chińską agroturystykę", czyli
noclegi w Moon Hill Village, u chińskiej rodziny. Okazało się to bardzo dobrym rozwiązaniem. Nasza kwatera była położona o 7 km od Yangshuo,
tuż pod Wzgórzem Księżycowym w cichej i przytulnej wiosce, z dala od tłumów, kurzu i samochodów. Jedyną wadą rodzinnego hoteliku był brak
klimatyzacji. Gorąco bardzo dawało się we znaki, ale z drugiej strony życzliwość i staranie naszych gospodarzy
|
Kolonialna architektura Macao |
rekompensowały z nadmiarem ten brak. Bardzo polecamy siostry YuAn, YuLin i JoAn i ich gospodarstwo. W okolicach Yangshuo przeciętne
gospodarstwo ma ok. 1,8 ha. Uprawia się na nim wszystko co potrzebne do przeżycia: ryż, warzywa i owoce (orzeszki ziemne, pomelo,
mandarynki, kwaskowe, malutkie yellow-skin fruits), do tego hodowla bawołów wodnych, świń, psów (jadalnych, niestety, często z kolczykiem w
uchu), kur i kaczek. Im dalej od Yangshuo czy innego ośrodka, tym gospodarstwa mniejsze (nawet 400-500 m2), biedniejsze, trudniej
sprzedać zbiory. Przeciętna rodzina nie ma tu samochodu ani pralki (pranie ręczne). Piękne okolice poznawaliśmy głównie na rowerach.
Zafundowaliśmy też sobie 2-godzinny spływ rzeką Li Jiang. Tratw po rzece płynęło sporo, ale tylko z chińskimi turystami. Co pewien czas
flisak musiał pokonać próg na rzece (często kończyło się to nieszkodliwym w tym upale zmoczeniem pasażerów). Widoki supermalownicze -
zielono-białe pagórki, pola ryżowe, żółto-ceglane domy w wioskach, plantacje pomelo, jadalnej (bardzo smacznej po ugotowaniu) trzciny
wodnej, kąpiące się bawoły i dzieciaki, do tego grające b. głośno cykady. Następną atrakcją była Jaskinia Czarnego Buddy. Niedawno odkryta,
jeszcze niezagospodarowana i niezaśmiecona, jest jedną z piękniejszych jaskiń dostępnych dla każdego. Wspaniałe stalaktyty,
|
Kasyno w Macao |
stalagmity i stalagnaty, różne formy, w tym Budda, koń, kurtyna, miniatura okolic Yangshuo dyskretnie tylko podświetlone, kilka wąskich,
bądź niskich przejść; wypożyczone kaski bardzo się przydały. Na zakończenie zaś kąpiel błotna w gliniastym podziemnym jeziorku - wspaniała
zabawa, błoto wygląda na bardzo czyste, bez zapachu, dające sporo możliwości do wygłupów.
Po 3 dniach "agroturystyki" sypialny autobus w 12 godzin zawiózł nas do Macao (a ściślej do granicznego
chińskiego Zhuhai). Po przejściu granicy chińsko-chińskiej (długa kolejka, ale w miarę sprawnie) znaleźliśmy autobus nr 3, którym
pojechaliśmy do centrum. Tu zaczęły się pewne kłopoty z hotelem - nikt nie zna angielskiego i nie umie wskazać nam wybranego hotelu.
Wreszcie udało się nam znaleźć inny hotel - Vila Nam Long, ale z panią, która nie rozumiała ani słowa po angielsku. Wreszcie gdy narysowałam
jej 4 łebki
|
Cmentarz w Macao |
zrozumiała, że chcemy 2 pokoje, również na migi, używając rekwizytów, wytłumaczyła nam, że musimy zapłacić depozyt, zwrotny przy oddawaniu
kluczy. Po zakwaterowaniu wyruszyliśmy na miasto. Rozczarowało nas, brak mu rozmachu i nowoczesności Kantonu, czy wdzięku Lizbony. Do
Lizbony upodabniają Macao jedynie mozaikowe chodniki (wręcz ładniejsze niż w Portugalii). Słynna fasada kościoła św. Pawła w remoncie, cała
w rusztowaniach! Minęliśmy też kilka kolonialnych, "po-portugalskich bez" (bardzo kolorowych i ładnie zdobionych sztukaterią). Warto
zobaczyć 400-letnią świątynię Kuan Iam (taoistyczno-buddyjska), z bardzo nastrojowymi ciemnymi wnętrzami. Warto też zaglądać do parków w
Macao (liczne skały, kwiaty, jeziorka, fontanny). Wieczorem obejrzeliśmy jeszcze jaskrawo oświetlone kasyno Lizbona oraz nowy Most Lotosu.
|
Panorama Hong Kongu ze wzgórza Victorii |
Z Macao promem Easy Jet popłynęliśmy do Hong Kongu. Tutejszy port oznakowany jeszcze gorzej niż granica w
Zhuhai. Na początek zrobiliśmy spacer bulwarem wzdłuż rzędu drapaczy chmur o rozmaitych kształtach, wśród tłumów i korków. Uwagę zwraca
czystość panująca na ulicach HK (podobnie b. czysto jest w licznych tutaj toaletach publicznych), żadnych śmieci, papierków, po pieskach
sprząta właściciel. Wiele ulic ma też zadaszone przejścia, deszcz nie uniemożliwia więc spaceru wśród domów handlowych. Najfajniejszym
środkiem transportu w HK, czyli starym, piętrowym tramwajem pojechaliśmy do kolejki na szczyt Victorii (552 m) Zarówno kolejka, jak i widoki
ze szczytu (pomimo dobrej pogody) rozczarowały nas - kąt widzenia jest mały, do tego z powodu remontu ścieżki w dół praktycznie trzeba
wracać kolejką lub autobusem. Potem poszliśmy do świątyni Man Mo, w której było największe zagęszczenie
|
Na ulicy Hong Kongu |
spiralnych kadzidełek na 1 cm2 (aromatyczny dym robił wspaniały nastrój w i tak bardzo ładnej świątyni). Następnie do
najdłuższych na świecie ruchomych schodów (od 6:00 do 10:00 jadą w dół, od 10:20 do 6:00 w górę), które mają za zadanie odciążyć "korki"
mieszkańców luksusowych osiedli na stokach Victorii spieszących do i z pracy. Byliśmy też na 43 piętrze słynnego, jakby złożonego ze
szklanych trójkątów wieżowca Bank of China (widok stąd był ciekawszy niż z Victorii!) oraz w biurze Aerofłotu w jednej z 2 wież Lippo Center
(przypominają gigantyczne szklano-srebrzyste roboty). Wieczorem promem Star Ferry popłynęliśmy do Kowloon, z którego wspaniale widać
oświetloną panoramę bulwaru HK - widok, który nie rozczarowuje, zadbano o iluminację wspaniałych wieżowców wyspy HK. W Kowloon zrobiliśmy
spacer główną ulicą Nathan Road, na której panuje nieopisany ruch, do tego bezustannie zaczepiali nas Hindusi oferujący podróbki
|
Panorama Hong Kongu nocą |
Rolexów, uszycie garnituru lub miejsce w zakaraluszonych hotelach Chungking Mansions. Na nadbrzeżu uwagę przyciąga monumentalne różowawe
gmaszysko Centrum Kulturalnego HK, z całkowicie pozbawioną okien fasadą, skierowaną na malowniczy krajobraz morza na tle feerii drapaczy
chmur (wg wielu jeden z najpiękniejszych widoków na świecie!!- żart architekta?). Następnego dnia pojechaliśmy do Aberdeen - południowej
dzielnicy wyspy HK. Jest to typowe gigantyczne osiedle mieszkaniowe z gigantycznym cmentarzem (rzuca się bardzo w oczy położony na rozległym
stoku wysokiego wzgórza), po którym przemieszczają się prawdziwe tłumy. Potem małym promem popłynęliśmy na wyspę Lama - zaciszną, skalistą,
zupełnie inną niż tłoczna HK czy Kowloon. Dzięki życzliwości jakiegoś sobotniego lokalnego turysty dowiedzieliśmy się, że możemy przejść
prawie cała Lamę ścieżką wzdłuż brzegów. Upał jednak sprawił, że był to średnio przyjemny spacer (choć
|
Na wyspie Lama |
w bardzo malowniczej górzystej scenerii). Z Lamy szybkim promem wróciliśmy na HK, gdzie do wieczora łaziliśmy po targach i zaułkach starej
dzielnicy Sheung Van. Odwiedziliśmy ponadto budynek Centrum Zjazdów i Wystaw, w którym 30 czerwca 1997 r. przekazano HK Chinom. Wg projektu
ma on przypominać ptaka zrywającego się do lotu, zdaniem złośliwych (ale realistów!) kojarzy się raczej z gigantycznym karaluchem
czyszczącym sobie skrzydła. Ostatnie imponujące wrażenie robi ogromne lotnisko HK, z którego nasz samolot Aerofłotu odleciał z godzinnym
opóźnieniem.
Więcej o naszych podróżach na stronie: alpha.mini.pw.edu.pl/~buba/nasze.html
|
|