Logo serwisu Towarzystwa Eksploracyjnego
Strona główna
O Towarzystwie
Program spotkań TE
Relacje ze spotkań TE
Relacje z wypraw
Relacja specjalna na 25-lecie TE
Dyskusyjne forum globtroterów
Informacje wydawnicze
Galeria zdjęć
Ciekawe adresy internetowe
Skrzynka pocztowa
Archiwum

Link - www.linia.pl

Relacje ze spotkań TE
Poprzednie spotkania:
Afryka Zachodnia
- ludzie i miejsca

Byłem w Sudanie
Maroko
z baśni 1000 i jednej nocy

więcej...
Pałac Gyeongbokgung

     Na wyprawę do Korei Południowej zdecydowaliśmy się bardzo szybko. Wydawało się nam, że skoro kraj jest stosunkowo nieduży, mało znany, to nasze 12 dni urlopu z pewnością wystarczy, by całkowicie go poznać. Na miejscu okazało się jednak, że Korea oferuje tak dużo wspaniałych atrakcji - bardzo więc żałowaliśmy, iż już musimy wracać. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Seulu i jego XV-XVI wiecznych pałaców dynastii Joseon. Oprócz pałaców bardzo ciekawym miejscem jest wzgórze Inwangsan, pełne szamanistycznych i buddyjskich świątynek (lub po prostu mieszanych - obok figur Buddy można znaleźć postacie szamańskich bóstw: Sanshina - boga gór, czy Doksunga - boga rzek). Do Namsan Folk Village,
Świątynia Guksadang na wzgórzu Inwangsan
czyli skansenu, w którym zgromadzono kilka tradycyjnych koreańskich chat przyciągnęła nas mająca się odbyć ceremonia zaślubin. Jak się okazało, prawdziwa - ona Koreanka, on Amerykanin. Mistrz ceremonii (w tradycyjnej błękitnej szacie urzędnika i wysokim czarnym kapeluszu) odczytywał wszystko z dużego wachlarza.

     Z Seulu autobusem pojechaliśmy do 180-tysięcznego Andong. Niestety, z powodu święta Chuseok, miejsca w autobusach były już pozajmowane i wszystko było bardzo opóźnione. Chuseok to koreański odpowiednik naszego Wszystkich Świętych, ale w wersji znacznie radośniejszej. Podobnie jak w Polsce, w to (kilkudniowe) święto
Para młoda z urzędnikiem konfucjańskim
trwają "wędrówki ludów". Wszyscy chcą dotrzeć na groby swoich przodków, by oddać im cześć. Korki, jakie się wtedy tworzą na drogach, są niewyobrażalne. Koreańczycy jeżdżą samochodami swojej produkcji, rzadko widuje się na drogach samochody inne niż Hyundai, Kia czy Daewoo. Cmentarzy w naszym sensie tu nie spotkaliśmy. Natomiast wszędzie po kraju, na zboczach gór (70% powierzchni Korei to góry) spotkać można regularne, porośnięte przystrzyżoną trawą kopczyki - rodzinne miejsca grobowe.

     Andong to przede wszystkim Teatr Masek (sztuka ludowa w treści i złożoności przypominająca antyczne tragedie) oraz żyjący skansen - wioska Hahoe (mieszka około 180 rodzin, najstarsze domy mają nawet po 600 lat (domy
Dzieci w tradycyjnych hanbokach
są drewniane, zwykle tworzą zamknięte podwórka, ze wspaniałymi dachami, podtrzymywanymi przez bardzo ozdobne, kryte ciężką dachówką belki).

     Kolejnym celem było Gyeongju, dawna stolica Korei. W samym mieście największą atrakcją są pagórkowate grobowce królów i wielmoży z dynastii Silla (IV-VII w.). Warto też pojechać do oddalonej o kilkanaście kilometrów świątyni Bulguksa. Zbudowana przez dynastię Silla w VI w. jest rzeczywiście śliczna. Pięknie malowane, bardzo lekkie, ale z tradycyjnymi dachami pawilony, urocze położenie. Oprócz motywów geometrycznych i kwiatowych świątynię upiększono podobiznami mnichów, zwykłych ludzi, smoków, ryb, tygrysów, scenkami rodzajowymi. Podobnie
Teatr masek w Hahoe
jak w Gyongju, czuje się, że jest to popularny obiekt turystyczny: sporo zwiedzających, restauracyjni naganiacze na parkingu (ale nie nachalni); w każdym pawilonie siedzi mniszka, która agituje, by wpisać się na listę darczyńców świątyni i wpłacić datek (trzeba uważać i nie ulec pokusie wpisania się do czegoś, co wygląda jak księga gości).

     Najciekawsze w okolicy są jednak zbocza góry Namsan. Kryją one 122 świątynie, około 60 kamiennych rzeźb Buddy, około 50 kamiennych pagód i ze 30 kamiennych latarni (większość sprzed X wieku). Sfotografowaliśmy mapę okolicy i zaczęliśmy szukać tych obiektów. Nie zawsze było to łatwe (brak angielskich oznaczeń), ale te, do których dotarliśmy, warte były zobaczenia.
Typowa wioska koreańska
Szczególnie zaś zaciszne świątynie, które miały fantastyczne malowidła i wspaniałe kolory (na zwieńczeniach belkowania dachowego kolorowe koguty, smoki, kwiaty, ściany z podobiznami ludzi, kwiatów, owoców, mitycznych stworów).

     Z Gyeongju udaliśmy się do portowego Busan. Tu największą atrakcją jest targ rybny Jagalchi - tak dużego nie widzieliśmy jeszcze nigdzie. Stragany z rybami (wędzonymi, suszonymi, żywymi), ośmiornicami, glonami, rozmaitymi ślimakami i w ogóle wszelkim morskim stworzeniem ciągną się nie tylko wzdłuż ulicy, ale wypełniają kilka piętrowych pawilonów po jej obydwu stronach. Dużo kobiet rozbrajało specjalnymi nożykami ślimaki i małże, liczne były
Typowy grób rodzinny
stragany z jak zwykle mocno pikantnym jedzeniem. Pomimo ogromu na targu jest schludnie, czysto i bardzo umiarkowany jak na ryby smrodek. Podłogi i chodniki są stale myte, misy z rybami i skorupiakami przepłukuje się bieżącą wodą ze szlauchów, sprzedawcy paradują w gumowych fartuchach, rękawicach i butach. Z targu trafiliśmy do Małej Rosji - dzielnicy, w której wszystkie szyldy są w bukwach, rosyjskie knajpy, sklepy (głównie ze skórzana odzieżą) i cały biznes dla marynarzy. Z Busan torpedo - kształtnym pociągiem KTX wróciliśmy do Seulu (część jazdy z prędkością 296,4 km/godz).

Kopce grobowe dynastii Silla

     Nie można nie wspomnieć o koreańskiej kuchni. Jadaliśmy oczywiście pałeczkami, które w Korei są dla odmiany metalowe. Wśród potraw koreańskich najwięcej było różnego rodzaju kimchi (jest to rodzaj surówki będącej tu najpopularniejszym daniem, bez niego nie obejdzie się żaden tutejszy posiłek, wszędzie serwowane jest jako obowiązkowa przystawka, bez opłat. Kimchi to kiszone lub marynowane warzywa, najpopularniejsze robione jest z kapusty pekińskiej, którą najpierw się obficie soli, a następnie naciera mieszanką chili, czosnku i imbiru. Koreańczycy kiszą też różne odmiany rzodkwi oraz ogórki, ziemniaki, kiełki, istnieją też wersje z krewetkami czy małymi suszonymi rybkami. Dawniej całe wioski i także miasta, przygotowywały olbrzymie zapasy
Dachy świątynne
kimchi na zimę, pod koniec jesieni. Zwyczaj ten przetrwał do dzisiaj, choć większość miejskich rodzin kupuje gotowy produkt w sklepie. Jednak nadal ogromne brązowe gliniane stągwie pełne kimchi stoją na miejskich dachach i wiejskich podwórkach.

     Oprócz kimchi tradycyjnym koreańskim daniem jest bulgogi (marynowana w sosie sojowym wołowina), bibimbab (ugotowany ryż, a na nim ładnie zaaranżowane dodatki, m.in. warzywa, kiełki sojowe, sałatka ze szpinaku, grzyby, mielone mięso, całość zwieńczona surowym jajkiem, które trzeba dobrze rozmieszać, podany w gorącej kamiennej misce, stojąc na stole ciągle apetycznie skwierczy, a ryż, przywierając do ścianek naczynia, tworzy
Ołtarz w świątyni
smaczną chrupiącą skorupkę), popularne napoje to: sok z igieł sosny (songhwamilju), przypominający syrop "pini", wywar z gotowanego ryżu, napój bądź herbata z żeń-szenia, soju - wódka ryżowa (26%), która nam jednak wyjątkowo nie smakowała.

     Korea w kilku słowach to kraj bardzo przyjaznych (ale nie mówiących po angielsku) ludzi, bardzo kolorowych, malowniczych świątyń, uroczych górskich krajobrazów, tradycyjnych domków z rogatymi dachami i bardzo ostrej kuchni, której nie można "zjeść" obojętnie.

Targ rybny w Busan

     Więcej o naszych podróżach na stronie: alpha.mini.pw.edu.pl/~buba/nasze.html



 KOMUNIKATY
Już wkrótce kilka kolejnych serwisów zapraszamy do ich odwiedzania. Twoja linia.pl
 
Serwisy linia

Kliknij tu,

żeby otworzyć okienko nawigacyjne do innych serwisów





Powrót na górę   © 2004 Usługi Komputerowe s.c. & Zbigniew Bochenek                     Wszystkie prawa zastrzeżone | All rights reserved