|
Papua - krajobraz doliny Baliem |
Indonezja to kilkanaście tysięcy wysp położonych pomiędzy oceanem Indyjskim i
Spokojnym. To esencja Oceanii. Wyspy rozrzucone na obszarze porównywalnym ze Stanami Zjednoczonymi stanowią w większości oddzielne i wysoce
autonomiczne światy, niezwykle zróżnicowane kulturowo i przyrodniczo. Odmienność widać szczególnie pomiędzy Nową Gwineą a Bali, które
odwiedziłem podczas mojej podróży.
Po siedmiu następujących po sobie przelotach dotarłem w końcu do Sentani, miasteczka wciśniętego pomiędzy
duże jezioro Sentani a Cyklopy - góry oddzielające je od Pacyfiku. Dwa dni spędzam w pobliskiej Jayapurze - stolicy Papui na załatwianiu
potrzebnych zezwoleń koniecznych do legalnego poruszania się po interiorze. Okoliczna ludność to głównie Melanezyjczycy i Papuasi. Wreszcie
wylatuję samolotem do Wameny położonej we wnętrzu wyspy w dolinie Baliem. Dolinę tę odkryto dla naszej cywilizacji dopiero w 1938 roku. Jest
zamieszkiwana przez ok. 200 tysięcy Papuasów z plemion Dani i Lani. Już przy wyjściu z samolotu zaskoczyło mnie rześkie, zimne powietrze -
jest tu znacznie chłodniej niż w Sentani, bo jestem ponad półtora kilometra nad poziomem morza. Ruszam do miasteczka otoczony grupą
|
Papua - tradycyjna wioska |
mężczyzn, którzy oferują pomoc w poszukiwaniu kwatery, bądź podążają jedynie z ciekawości. Niektórzy z nich są, jak mi się na początku
wydaje, nadzy. Dopiero po trzech dniach zdołam do tego przywyknąć.
Na Nową Gwineę wybrałem się głównie dla jej przyrody i rdzennych mieszkańców - Papuasów. Jednak Papuasi
okazali się tak niezwykli, że zdominowali moje obserwacje. Spotkanie z nimi to silne przeżycie. Emanują wewnętrzną mocą i życiem. Wykazują
ponadprzeciętną bystrość i szybkość. Być może to dojrzałość tej rasy jest przyczyną powyższych cech, bo przecież Papuasi wespół z
Aborygenami z Australii są najstarszym ludem na
|
Papua - w oczekiwaniu na bemo |
Ziemi i prawdopodobnie liczą sobie ponad czterdzieści tysięcy lat. W społeczeństwie prym
wiodą mężczyźni, którzy są wojownikami. Ich ubranie jest niezwykle skąpe i składa się jedynie z ochrony penisa zwanej koteką. Kobiety są w
gorszej sytuacji, zwykle zajmują się pracami w polu i zagrodzie.
Większość czasu spędziłem na poznawaniu okolicznych wiosek i obserwacji codziennego życia mieszkańców
doliny. Wśród wielu epizodów, które się wtedy wydarzyły, najmilej wspominam wyprawę w poszukiwaniu mumii. Po trzygodzinnej podróży bemo -
tutejszym mikrobusem, dotarłem do wioski Meagaima. Podczas
|
Papua - zmumifikowany wojownik |
rozpytywania się o dalszą drogę zostałem zaproszony do chaty mężczyzn. Spędziłem
tu kilka godzin, rozmawiając i poznając tych niezwykle sympatycznych ludzi. Kiedy nie było pewności czy mikrobus, którym wcześniej
przyjechałem, będzie wracał do Wameny, towarzyszyli mi w oczekiwaniu. Wkrótce zamieniło się ono w kolejne spotkanie towarzyskie, do którego
przyłączali się coraz to nowi przechodnie. A gdy zrobiło się zimno... po prostu rozpaliliśmy ognisko! Noc spędziłem w pobliskiej papuaskiej
chacie. Rankiem podążyłem ścieżką wzdłuż rzeki Baliem. W pobliżu wioski pojawiły się pierwsze ogrody. Zwykle powstają na kawałku wypalonej
dżungli, stąd widać charakterystyczne dla
|
Papua - obozowisko w dżungli |
nich kikuty drzew. Rośnie tu wszystko od ziemniaków i zboża po kukurydzę i owoce. Tereny upraw są
starannie ogradzane. W jednym z ogrodów spotykam Papuasa z pobliskiej wioski. Mam szczęście, ponieważ jest on "strażnikiem tradycji".
Dochodzimy do zabudowań witani zaciekawionymi spojrzeniami kobiet. Te jednak pozostają za ogrodzeniem, kiedy wchodzimy na teren wokół chaty
mężczyzn. Po chwili strażnik wynosi zmumifikowane zwłoki słynnego wojownika. Najpierw oglądam go na zewnątrz a potem w chacie, gdzie wraz z
innymi wojownikami uczestniczy w spotkaniach wokół ogniska, i to od trzystu lat! Uwagę moją zwraca szacunek, z jakim wszyscy odnoszą się do
zmarłego.
Zanim Papuasi zetknęli się z białym człowiekiem, byli wyznawcami animizmu. Wierzyli, że wszelkie zdarzenia
są spowodowane przez duchy ludzi, zwierząt, roślin, przedmiotów czy miejsc. Przodkowie byli ich kontaktem z całym światem duchów, a kiedy
trzeba było, stawali w ich obronie. Ludzie ci starali się żyć harmonijnie z otoczeniem i przestrzegać ustalonych zachowań, aby nie wzbudzać
gniewu duchów. Wraz z przybyciem białych nastąpił prawdziwy najazd misjonarzy, którzy postawili sobie za cel wykorzenienie wszelkich
starych zwyczajów. Widać, jak ci, którzy mają stały kontakt z
|
Papua - w oczekiwaniu na statek |
cywilizacją, powoli tracą radość życia na rzecz nowo pozyskiwanych dóbr. Na
szczęście wielu Papuasów opiera się tej działalności.
Po dwutygodniowym poznawaniu Wameny i okolic zapragnąłem zobaczyć wioski położone wyżej w górach i dotrzeć
do innych plemion. Razem z poznanym w Wamenie francuskim fotografem, przewodnikiem z plemienia Yali i trzema tragarzami wyruszyliśmy na
szlak. Niestety, już na początku zostaliśmy zmuszeni do rozpoczęcia wędrówki w miejscu odległym o kilkadziesiąt kilometrów od planowanego. A
to dlatego, że nie dostaliśmy zezwolenia na przejście przez teren jednej z wiosek. Po trzech dniach
|
Bali - pola ryżowe w okolicy Ubud |
wycieńczającego marszu "góra-dół",
zagłębiliśmy się w pierwotnej dżungli. Ścieżki przez nią prowadzące były pełne głębokich rozpadlin, a czasami po prostu znikały. Otaczający
nas zewsząd mrok ożywiały gdzieniegdzie kwitnące rośliny i jaskrawożółte połacie dziwnych grzybów. Środowisko nie sprzyjało jednak
podziwianiu. Pod wieczór na wysokości dwóch i pół kilometra nad poziomem morza jest już zimno i to niezależnie od szerokości geograficznej.
Do tego wielogodzinna monotonna ulewa nie zostawiła na nas suchej nitki. Skostniały, zmuszam się do zrobienia kilku zdjęć. Tuż przed
zapadnięciem zmroku docieramy do ponurego obozowiska u wejścia do jaskini. Nasi
|
Bali - święty małpi gaj |
tragarze opuścili nas kilka godzin wcześniej, dzięki czemu
możemy od razu ogrzać się przy ognisku i zjeść coś ciepłego. Teraz czuję, jak dżungla tchnie tajemniczością, jakbyśmy byli zewsząd otoczeni
duchami.
Tego wieczoru rozstrzygają się dalsze losy naszej wyprawy. Przewodnik w końcu przyznaje, że zmiana punktu
startu opóźni całą wyprawę o dwa, trzy tygodnie. Na to nie możemy sobie pozwolić - jutro wracamy.
Do Jayapury lecę samolotem transportowym. Tutaj wsiadam na statek płynący na Bali. Dni spędzone na statku
to okazja do dokładniejszego przyjrzenia się Indonezyjczykom. Tym bardziej że byłem jedynym obcokrajowcem na pokładzie. Monotonny warkot
silnika ustaje jedynie na te chwile, kiedy zatrzymujemy się w portach. Najpierw w Sorongu, jeszcze na Nowej Gwinei, później na wyspie Ambon,
rozdartej wojną domową na tle religijnym i w końcu na Timorze Zachodnim.
|
Bali - święto dziękczynne za plony |
Po przybyciu na Bali udaję się do jej stolicy kulturalnej, miejscowości Ubud. Jest tutaj znacznie mniej
turystów niż na wybrzeżu, choć i tak wielu. Miasteczko ma wspaniałą, przyjazną atmosferę. Szczególnie interesujące są boczne uliczki z
przydomowymi świątyniami i ogrodami, gdzie kilka razy dziennie pojawiają się dary dla bogów składane przez mieszkańców. Mają one postać
małych koszyczków z odrobiną ryżu, kwiatów i tlącego się kadzidła. Boczne ulice żyją własnym życiem, można tu zobaczyć nielegalne walki
kogutów, przygotowania do nadchodzącego święta i zwykłe zachowania Balijczyków.
Codzienne życie Balijczyka jest bardzo silnie związane z religią. Wyznają oni hinduizm, różniący się jednak
od indyjskiego. Choć społeczność jest podzielona na kasty, to jednak nie ma tu najniższej kasty niedotykalnych, zaś wpływ wcześniej
wyznawanego tu animizmu dodaje wszystkim obrzędom bajkowości.
Niedługi spacer wystarcza, aby wydostać się poza mury Ubud i dotrzeć na otaczające je zewsząd pola ryżowe.
Fantastycznie harmonizują z pagórkowatym terenem i świadczą o tytanicznej pracy wielu pokoleń. W głębokich jarach, którymi płyną
|
Bali - kremacja |
strumienie,
można zobaczyć pozostałości dawnej dżungli.
Dwutygodniowy pobyt wśród Balijczyków owocuje zaproszeniami na ważne dla nich uroczystości. Najpierw
uczestniczę w obchodach święta dziękczynnego za plony, które odbywa się raz na dwa, trzy lata. Później jestem zaproszony na uroczystości
pogrzebowe do domu miejscowego nauczyciela. W końcu mam sposobność obserwowania kremacji członka najwyższej kasty. Uroczystości te pozwalają
mi bliżej poznać Balijczyków i ich przywiązanie do tradycji. To dzięki niemu kultura balijska potrafiła obronić to co dla niej
najistotniejsze, pomimo milionów turystów odwiedzających wyspę.
Więcej o podróżach Autora na stronie www.m1.com.