Witamy na Księżycu
|
"Boso, ale w ostrogach" - dumni chłopcy z plemienia Himba |
Gdyby z przemierzanej przez nas okolicy wypompować atmosferyczny tlen i azot, nieco
zaciemnić sklepienie nieba i zlikwidować druty kolczaste, nieco irracjonalnie przegradzające pustkę przestrzeni kończącej się na
wyglądających zimno w zachodzącym słońcu wzgórzach, to można by tu spokojnie przeprowadzić transmisję z lądowania statku kosmicznego na
Księżycu. No, pozostaje jeszcze czarna nitka prostej szosy, którą wjeżdżamy do Namibii z RPA.
Cała ludność tego pustynnego kraju, rozciągniętego na ponad 1500 km, mogłaby pomieścić się w Warszawie -
Namibia liczy tyle mieszkańców, co stolica naszego kraju. Odległości między większymi miastami i kolejnymi atrakcjami turystycznymi odmierza
się więc w setkach kilometrów. To sprawia, że najtańszym sposobem na zwiedzenie Namibii jest wypożyczenie małego samochodu osobowego.
Benzyna jest ponad połowę tańsza niż w Polsce, a drogi asfaltowe są dobrej jakości i pozwalają bez problemu na jazdę 100-120 km/h. Łączą
wszystkie duże miasta oraz Park Narodowy Etosha.
My samochód wypożyczyliśmy jeszcze w Kapsztadzie, korzystając z preferencyjnej stawki oferowanej przez
Avisa dla schronisk (backpackers). Wyszło około 15 USD na dzień za toyotę corollę z dużym bagażnikiem. Dzięki temu upchnęliśmy tam zapasy
jedzenia i wody na najbliższe 2 tygodnie.
Kolorado w Afryce
|
Kobiety z plemienia Himba |
Gdy skręcamy w zadziwiająco dobrej jakości drogę szutrową, prowadzącą do Ai-Ais i Hobas, dociskam ochoczo
pedał gazu. Za chwilę na liczniku mamy nieco ponad 100 km/h i przesuwający się za oknem monotonny, suchy krajobraz. Ale uwaga! W poprzek
drogi pojawia się czarna bramka weterynaryjna, odgradzająca wraz z dobiegającym do niej płotem kolejne sezonowe pastwisko wielkości naszej
gminy. Aby zmieścić się w mniej niż trzymetrowy prześwit, gwałtownie naciskam hamulec. Zbyt gwałtownie. Samochód nadal sunie w płynnym
poślizgu. Dopiero kontra kierownicą i pulsacyjne hamowanie prostuje tor jazdy i zmniejsza prędkość do 60-tki. Z łoskotem przeskakujemy
między słupkami bramy, po metalowych rurach, jak byk pod pachą torreadora. Ocieram pot z czoła i następnym razem, widząc już z daleka
następną przeszkodę, redukuję zawczasu prędkość.
Kanion, drążony przez miliony lat przez rzekę Vis, robi ogromne wrażenie. 160 km długości, szeroki
miejscami do 27 km i głęboki do 550 m jest niewątpliwie jedną z atrakcji Namibii. W porze chłodniejszej (i suchszej), pomiędzy majem i
wrześniem, możliwy jest kilkudniowy trekking dnem kanionu.
Pod koniec października, gdy my tam byliśmy, nawet dwugodzinny przemarsz brzegiem kanionu okazał się nie
lada wyczynem. Aby dotrzeć do bardziej oddalonych miejsc płaskowyżu rozciągającego się wzdłuż kanionu, dokąd nasz samochód "nie chciał" już
dojechać mega-wertepiastym traktem, wybraliśmy się na spacer wzdłuż krawędzi uskoku. Obserwować tu mogliśmy zadziwiającą różnorodność
roślinności przystosowanej do życia w tej piekielnej okolicy.
|
Przy oczku wodnym w Parku Etosha |
Najbardziej znaną z nich jest drzewo kołczanowe (Aloe dichotoma) -
symbol Namibii. Dzięki dużej zdolności kumulacji wody może ono przeżyć w bardzo suchym i skalistym terenie. Osiąga wysokość do ośmiu
metrów.
Ponieważ poszliśmy "tylko na chwilę", a upał był nieziemski, nie zakładaliśmy solidnych butów, tylko
sandały. Szliśmy przez kamienisty, zarośnięty suchą trawą i mikrymi krzaczkami teren. Jedno z nas zaczęło się zastanawiać, czy jest tu dużo
skorpionów. Z ciekawości podniosłem pierwszy z brzegu kamień, a tam... kilkucentymetrowy pająk przypominający tarantulę. Już nie
podnosiliśmy więcej kamieni.
Wzięliśmy sobie oczywiście za mało wody (idziemy tylko na chwilę...) i marzenie o czymś mokrym do picia
przygoniło nas z powrotem do samochodu.
Diamenty, foki i pingwiny
Część pustyni Namib, rozciągająca się na południe od szosy do Lüderitz, to Diamond Area 1, obszar, gdzie
zakazany jest wstęp osobom postronnym. Wydobycie diamentów stanowi ważną pozycję w dochodzie narodowym Namibii. Jedyny dojazd do tej okolicy
zapewnia asfaltowa droga z Keetmannshoop, zasypywana co jakiś czas podczas burz pustynnymi piaskami.
|
Potyczka oryksów |
Wyruszając do Lüderitz, zrobiliśmy typowy błąd "Europejczyka w Afryce" - nie napełniliśmy baku. Okazało
się, że po drodze nie ma żadnej stacji z benzyną bezołowiową. Gdy na ostatniej kropli paliwa dotarliśmy do Aus, do wybrzeża Atlantyku
pozostało 130 km. Nie mając wyboru zatankowaliśmy "żółtą", a o katalizatorze, jeśli w ogóle był, pozostało tylko wspomnienie.
Tuż przed Lüderitz po lewej stronie kolejna atrakcja turystyczna: pochłonięte przez pustynię miasto
Kolmanskop. Wraz ze skończeniem się diamentowych terenów w najbliższej okolicy, kilkutysięczne miasteczko zostało porzucone wraz z całym
dobytkiem. Przechadzka wokół starej poczty, kasyna czy warsztatu rzemieślniczego pożeranych przez wydmy sprawia wrażenia spaceru w
"mieście-duchów".
|
Pierwsze dni na świecie |
Kilkanaście kilometrów przed oceanem utrzymująca się regularnie trzydziestokilkustopniowa temperatura
gwałtownie spada. Zjeżdżamy w dół i oczom naszym ukazuje się nieco surrealistyczny widok małego portowego miasteczka z północy Niemiec lub
Skandynawii. Skalne plaże i cyple, spowite często gęstą mgłą, opanowane są przez flamingi, foki i pingwiny. Ten zadziwiający klimatyczny
kontrast jest spowodowany wpływem zimnego Prądu Benguelskiego, oziębiającego temperaturę powietrza o prawie 20 stopni. Gdy wieczorem
układamy się do snu w samochodzie, przyczajeni na jednej z okolicznych kamienistych plaż, wieje porywisty zimny wiatr, a temperatura spada
do poniżej 10 stopni.
W sercu Namibu
Sesriem stanowi atrakcję numer 1 Namibii. W okolicy znajdują się najchętniej i najliczniej odwiedzane i
fotografowane wydmy sławnej pustyni Namib. To tu możemy przeżyć niezapomniany wschód lub zachód słońca, podczas którego ciągnące się po
horyzont wydmy zmieniają kolory od bladożółtego przez ogniście pomarańczowy do ciemnorudego. Wrażenia niesamowite.
|
Witamy na Księżycu |
Aby jednak całkowicie się nie zapomnieć, wprowadzono pewne techniczne utrudnienia. Wydmy znajdują się na
terenie parku narodowego. Aby dojechać do nich samochodem, należy pokonać dwie bramy. Pierwsza, zewnętrzna, otwarta jest godzinę po
wschodzie słońca i zamykana o zachodzie. Jedyną możliwością, by pozostać wewnątrz, jest nocleg na dość drogim "parkowym" kempingu. Inaczej o
wschodzie i zachodzie wśród wydm nie mamy co marzyć. Nocleg ten nie rozwiązuje jednak wszystkich problemów. Jest jeszcze druga brama.
Otwiera się ją mniej więcej 45 minut przed wschodem słońca, zamyka 45 minut po zachodzie. Rano przed bramą w kolejce ustawiają się
samochody. Każdy chce zdążyć na wschód. Nerwowość narasta. Punkt 5.15 strażnik otwiera. Do wschodu 45 minut, do pokonania 60 km (asfaltem),
ograniczenie 60 km/h. Jak wybrnąć z takiej zagadki? W zasięgu wzroku strażnika wszyscy ruszają powoli, za pierwszym zakrętem zaczyna się
rajd. Z drogi antylopy! W końcu chcemy się jeszcze wdrapać na jakąś wydmę, a nie pstrykać zdjęcia z parkingu. Udaje się. Gdy wchodzimy na
piaszczystą grań, ponad horyzont wyłania się wielka pomarańczowa kula słońca.
|
W Dead Vlei wszystko jest "dead" |
Vlei to sucha, płaska niecka otoczona wydmami, która w porze deszczowej wypełnia się wodą. W porze
suchej dno jest popękane i białawe - to efekt osadzającej się soli. Dead Vlei i większy Sossuvlei oddalone są o około 4 km od parkingu, na
którym zostawiliśmy samochód. Można do nich dojechać tylko piaszczystym traktem, który wymaga wozu terenowego, lub słono kosztującym
turystycznym autobusem. Nasza toyota, najtańszy samochód w wypożyczalni, zdecydowanie nie była aż tak terenowa. Zdecydowaliśmy się na spacer
przez wydmy. Wody jak zwykle wzięliśmy za mało (w takich warunkach zawsze jest mało), ale nie tracąc animuszu i podśpiewując "nie ma, nie ma
wody na pustyni..." ruszyliśmy na azymut. Na wydmach poczuliśmy się jak dzieci - zbieganie, turlanie, zjazdy na pupie. Znów odganialiśmy
natrętną myśl o czających się w piasku skorpionach. Wypatrzyliśmy jedynie nurkującą w piasku jaszczurkę i kilka skarabeuszy. Docierając do
Dead Vlei czuliśmy się już całkiem "dead". Gdy wracaliśmy do samochodu, dochodziło południe. Najlepsza godzina na spacer po wydmach...
Od Świnoujścia do Walvis Bay...
Słowa tej szanty zainspirowały nas do odwiedzenia tego miejsca, choć "droga rzeczywiście krótka nie była".
Niektórzy mówią, że leżące na środkowym wybrzeżu miasta: Walvis Bay i Swakopmund są bardziej niemieckie niż Niemcy. I rzeczywiście,
spacerując wśród zbudowanych na początku XX w. domów trudno się oprzeć temu wrażeniu. Chłodniejszy i łagodniejszy klimat sprawia, że są to
chętnie odwiedzane przez mieszkańców rozgrzanego wnętrza kraju... kurorty.
|
Przedsionek pustyni Namib |
Wokół nas pełno kości. Stoimy przy wraku jakiegoś niewielkiego statku, obserwując jak dwa szakale próbują
dobrać się do mięsa padłej foki wyrzuconej na plaże przez ocean. To Wybrzeże Szkieletów. Niegościnny dla życia pustynny pas lądu ciągnący
się aż po Angolę, praktycznie bez żadnych źródeł pitnej wody. W przeszłości okolica była cmentarzem dla wielu statków, które osiadając na
mieliźnie pozostawiały swe załogi na pastwę powolnej śmierci z głodu i wycieńczenia. Do dziś można obserwować resztki niektórych wraków.
Im dalej na wschód w głąb lądu, tym goręcej i bardziej sucho. Ten urozmaicony górami płaskowyż -
Damaraland, choć nie objęty ochroną, jest domem dla wielu gatunków dzikiej zwierzyny, która przystosowała się do tych spartańskich warunków
(m.in. różnych antylop, a nawet słoni i nosorożców).
|
Drzewko kołczanowe |
Aby obejrzeć więcej zwierzaków, kierujemy się do Parku Etosha. Dużą część parku zajmują płaskie solniska,
pozostałość po rozlewiskach płynącej tu niegdyś rzeki. W porze suchej na ciągnącej się po horyzont płaskiej szarości z łatwością obserwować
możemy całe stada różnorakich zwierząt. Dodatkową atrakcją jest fakt, że kempingi Etoshy umiejscowione są tuż przy oczkach wodnych. Dzięki
temu przed wschodem i po zachodzie słońca, gdy samodzielne jeżdżenie po parku jest zabronione, można usiąść na kamieniach i spokojnie
obserwować przez ogrodzenie zwierzęta, zmieniające się przy wodopoju jak w kalejdoskopie.
Namibia dzika...
Północ kraju to przedsionek takiej Afryki, z jaką najczęściej ona się nam kojarzy. Palmy, tradycyjne chatki
i różne egzotyczne plemiona. Z tych ostatnich najciekawszymi są Herero i Himba zamieszkujący odległe i trudno dostępne tereny Kaokoveldu
przy rzece Kunene.
Mile zaskakuje nas nasze auto. Bez większych trudności udaje się je "przerobić" na samochód terenowy i
dowozi nas do Epupa Falls - rejonu, gdzie nieliczni turyści podejrzewają, że na plecach przenieśliśmy toyotę przez trudniejsze odcinki
kamienistej i piaszczystej drogi. Docieramy do bardzo interesującego plemienia Himba zamieszkującego pogranicze Namibii i Angoli. Przepiękne
kobiety z tego plemienia zachowały swój wspaniały, oryginalny i... skąpy strój składający się z wielowarstwowej minispódniczki z kozich skór
oraz ręcznie robionej biżuterii. Himba słyną z delikatnej, prawie pozbawionej śladów starości skóry. Smarują ją bowiem miksturą z masła,
popiołu i rudobrązowej ochry. Wygląda to na skuteczną metodę, bowiem skóra nawet starszych kobiet jest piękna i gładka. Dodatkowo pokrywają
warstwą tej samej maści swoje długie, wymyślnie splecione włosy, co powoduje, że efekt ostateczny naprawdę zapiera dech w piersiach.
Zwłaszcza męskich...
|
"Afrykańskie colorado" - Kanion rzeki Vis |
Na pontonie pożyczonym na campingu przepływamy rzekę Kunene i lądujemy bez wizy na angolskim brzegu. Ani
krokodyle, ani wojna domowa tocząca się w Angoli na szczęście nas nie dopadły na tej dwugodzinnej eskapadzie za zieloną granicę. Przy
znajdującym się w Ruacana przejściu granicznym mijają nas zmierzający na zakupy z Angoli do Namibii mali Himba, jadący konno na oklep.
Nieuchronnie zbliża się data oddania naszego wehikułu. Kierujemy się w stronę stolicy. W Opuwo, stolicy
regionu Kaokoveld, podziwiać można wiktoriańskie stroje kobiet Herero, składające się z kolorowych sukienek, szalików i zawijek na głowę.
Akcja "cywilizacyjna" niemieckich misjonarzy z XIX w. pozostawiła po sobie owoc w postaci unikalnego stroju noszonego do dziś. Wieczorem po
750 km trasy osiągamy Windhoek.
|
Ujeżdżając wydmy Namibu |
Stolica kraju jest dość nowoczesnym średniej wielkości miastem z wszystkimi zdobyczami zachodniej
cywilizacji. Ulice wypełnia barwny tłum Owambo, Damara, Herero, Afrykanerów i kilku innych plemion i nacji. Oprócz centrów i pasaży
handlowych podziwiać możemy szereg starych budynków historycznych, z których najbardziej chyba charakterystycznym jest kościół Chrystusa z
piaskowca zbudowany w stylu neogotyckim.