Logo serwisu Towarzystwa Eksploracyjnego
Strona główna
O Towarzystwie
Program spotkań TE
Relacje ze spotkań TE
Relacje z wypraw
Relacja specjalna na 25-lecie TE
Dyskusyjne forum globtroterów
Informacje wydawnicze
Galeria zdjęć
Ciekawe adresy internetowe
Skrzynka pocztowa
Archiwum

Link - www.linia.pl

Relacje ze spotkań TE
Poprzednie spotkania:
Kostaryka
Niger – herbatka na Saharze
W centralnej Azji – Kirgistan i Uzbekistan
więcej...

     Indonezja to fascynujący kraj, oszałamiający niezwykłym, zróżnicowanym pięknem, mozaiką religii, kultur, opcji politycznych, ale jednocześnie niesamowicie skomplikowany właśnie ze względu na tę niesłychaną różnorodność. Kraj położony jest na 17 tysiącach wysp archipelagu ciągnącego się od nowoczesnego miasta-państwa Singapuru po spalone słońcem plaże Australii i zamieszkiwany jest przez 231 mln ludzi, których dzieli wszystko – religia (islam, chrześcijaństwo, hinduizm, buddyzm), pochodzenie etniczne (około 300 grup), a co za tym idzie – język, obyczaje. W tej czwartej co do wielkości populacji na świecie aż wrze od konfliktów etnicznych, religijnych i politycznych.

     W mieście Surabaya we wschodniej części przeludnionej wyspy Jawa wylądowałam na początku grudnia 2004 roku. Z lotniska do centrum miasta jest około 20 km, trasę te pokonywałam taksówką, młody indonezyjski kierowca z dumą pokazywał mi nowoczesne banki, centrum handlowe, ogromne, nowoczesne hotele… Jeśli spodziewałam się, że będzie to moje pierwsze zetkniecie z zachwycającą i bogatą przyrodą indonezyjską, to spotkało mnie przykre rozczarowanie. Wielkie, liczące 2,4 mln mieszkańców portowe miasto to moloch, pandemonium, kurz, hałas i ani odrobiny zieleni. Wybrałam się na zwiedzanie miasta, odkryłam gigantyczny port, wiecznie zatłoczone, wąskie uliczki i bardzo charakterystyczne dla Azji życie toczące się na ulicach. Kilka światów przenika się tu wzajemnie, trudno wyznaczyć jakąś granicę pomiędzy krainą bogatych i biednych. Obok luksusowego hotelu "Mariott", pilnowanego przez grupki policjantów w białych koszulach, beztrosko ustawiono rząd prowizorycznych bud i straganów, gdzie można zjeść tradycyjną zupę "bakso", jeśli człowiek nie zwraca szczególnej uwagi na czystość zastawy oraz stołu. Tuż obok głównej, tętniącej życiem arterii miasta malowniczo płynie cuchnący kanał ściekowy zasilając pobliską rzekę, brzegi której są zabudowane skleconymi z dykty i blachy komórkami, uznawanymi za domy. Ubarwiają krajobraz sterty śmieci i wszechobecne szczury, zdające się nie zwracać uwagi na przechodniów.

     Na Bali pojechałam zwykłym autobusem, podróż z przerwą na posiłek złożony z ryżu i cap-cay (rodzaj sałatki warzywnej) trwała 12 godzin i nie była ani przez chwile nużąca. Podróżowanie po Indonezji czasem bywa rzeczą trudną nie tylko ze względu na fatalny zwykle stan dróg oraz pojazdów używanych do transportu. Otóż mieszkańcy tych pięknych wysp mają interesujące podejście do kwestii czasu, a mianowicie charakteryzuje ich kompletny brak szacunku do urządzenia zwanego zegarkiem i do punktualności jako takiej. Kilkugodzinne opóźnienia w kursach dalekobieżnych autobusów czy promów są rzeczą absolutnie normalną, ponieważ obowiązuje zasada "jam karet" czyli czas jest gumowy.

     Mieszkańcy wyspy są wyznawcami hinduistycznej religii Dharma, obfitującej w złe i dobre demony. Dosłownie na każdym kroku spotyka się mniejsze i większe świątynie, a każdego ranka mieszkańcy Bali składają demonom niewielkie ofiary z ryżu, kadzidełek i kwiatów celem przebłagania złych bóstw i podziękowania dobrym. Te dary umieszczane w malutkich, plecionych koszyczkach spotyka się na ulicach, leżące przed domami, wejściami do sklepów czy budynków użyteczności publicznej jak np. banki. Na tej przepięknej wyspie można znaleźć ciche wioski wśród ryżowych pól, osady rybackie, bajecznie krajobrazy, plantacje truskawek, ciche plaże, malowniczo wkomponowane w pejzaż świątynne kompleksy. Byłam oczarowana.

     Wyspa Lombok jest zamieszkana głównie przez jej rdzennych mieszkańców czyli plemię Sasak, wyznania muzułmańskiego, szczycące się własną kulturą i językiem. W mieście Mataram, przyjemnym i rozległym, udało mi się odnaleźć świątynię Wektu Telu, religii stanowiącej przedziwną mieszaninę islamu i hinduizmu, oficjalnie nie uznanej przez państwo. W Indonezji bowiem oficjalne religie mogą mieć tylko jednego Boga. Nie mogłam pojąć, jakim sposobem Dharma, będąca religią hinduistyczną, posiadająca cały panteon bogów może być uznana? Pewien mądry Indonezyjczyk wyjaśnił mi, że jest to religia, w której występuje jeden Bóg, ale posiada różne wcielenia… Ot, takie to proste. U północno-zachodnich wybrzeży Lombok leżą malutkie, urocze wyspy Gili, gdzie zatrzymałam się na dwa dni i oddałam lenistwu celem podreperowania sił.

     Między Lombok a Flores, z dala od uczęszczanych szlaków rozciąga się wyspa Sumbawa. Przemknęłam przez nią szybko, mimo że przyciąga pięknem krajobrazów i jest idealnym miejscem dla kochających wyprawy w nieznane. Jednak na mnie sprawiła wrażenie dość nieprzyjaznej, możliwe, że byłam już mocno zmęczona zainteresowaniem, jakie wzbudzałam na każdym kroku, pojawiając się czasem w miejscach rzadko albo wcale nie odwiedzanych przez turystów. Mnóstwo pytań o to, skąd jestem, dokąd jadę, o wyznanie, męża i dzieci stało się ogromnie nużące.

     Postanowiłam zatem przeprawić się na Flores, którą zamieszkują chrześcijanie i odnaleźć polskiego misjonarza – Ojca Arkadiusza, o którym przeczytałam w książce pana Remigiusza Mielcarka "Indonezja we mgle". Wyobraziłam sobie, że tegoroczną Wigilię spędzę w Nggela, maleńkiej wioseczce na końcu świata, gdzie wspomniany misjonarz spędził kilkanaście lat swojego życia. Miałam nadzieję zastać go przy życiu i cieszącego się dobrym zdrowiem. Po portugalsku flores oznacza "kwiaty" – wyspa faktycznie zachwyca wyjątkową urodą, krajobrazy zapierają dech, turystów jak na lekarstwo, co stanowi niewątpliwą zaletę. Do położonej niezwykle malowniczo, tonącej w zieleni Nggela dotarłam w przeddzień Wigilii małym, wypożyczonym skuterkiem. Panowała cisza i spokój, kobiety tkały przed domami ozdobne tkaniny – ikaty – żując przy tym liście betelu, barwiące im usta i zęby na krwistoczerwony kolor. Na plebani powitał mnie następca Ojca Arkadiusza, młody indonezyjski ksiądz. Po naszym misjonarzu pozostały jedynie zdjęcia i pamiątki – zmarł dwa lata wcześniej i został pochowany w niedalekim Maumere. Wigilię spędziłam na pasterce w Maumere właśnie, msza zrobiła na mnie ogromne wrażenie – muszę przyznać, że słuchanie kolędy "Cicha noc" w języku indonezyjskim, gdzieś na krańcu świata jest wzruszającym przeżyciem.

     Na początku stycznia roku 2005 wylądowałam w rozległym, ruchliwym, portowym mieście Makassar (Ujung Pandang) położonym w południowo-zachodniej części Sulawesi, z którego wyruszyłam do jednego z najbardziej atrakcyjnych regionów tej wyspy – Tana Toraja. Nie sposób nie wspomnieć o bardzo charakterystycznym rytuale pogrzebowym, który jest jedną z największych atrakcji tej części świata. Miałam zaszczyt uczestniczyć w takiej ceremonii, która jest doskonałym pretekstem do spotkań towarzyskich, tańców, organizowane są także walki kogutów. Jeszcze kilka lat temu Sulawesi (Celebes) odwiedzało mnóstwo zachodnich turystów, obecnie ze względu na walki pomiędzy muzułmanami a chrześcijanami daje się zauważać wyraźną recesję w tym przemyśle. Miałam przyjemność mieszkać w muzułmańskim domu nad jeziorem Poso, w środkowej części wyspy. Mieszkańcy skarżyli się, że chrześcijanie spalili ich dom oraz mały hotelik, prowadząc który zarabiali na życie. Mnie nikt nie okazywał niechęci, nigdy też w czasie mojej czteromiesięcznej samotnej podróży nie spotkałam się z jakimkolwiek objawem wrogości.

     Z bajecznie pięknego, egzotycznego i zwaśnionego Sulawesi popłynęłam promem na Borneo, lądując w dynamicznym Balikpapan, mieście, które wzbogaciło się na ropie naftowej. Do Indonezji należy prowincja Kalimantan, reszta stanowi własność Malezji (stan Sarawak i Sabah) oraz malutkiego, bogatego państewka – Brunei. Przejechałam, przeszłam, przepłynęłam dużą część Kalimantan od wspomnianego portu do Pontianak, rozległego równikowego miasta i przeraził mnie ogrom zniszczeń tej wyspy. Wydaje się, że dni dzikiej przyrody są policzone, ponieważ na skutek braku uregulowań prawnych w zakresie eksploatacji naturalnych zasobów, chęci zysku i wszechobecnej korupcji wiele firm bezlitośnie niszczy kolejne skrawki lądu zamieniając je w kopalnie, lasy są bezwzględnie wycinane. W Banjarmasin zatrzymałam się w maleńkim i bardzo skromnym hoteliku "Borneo". Kilka lat wcześniej musiało to być ulubione miejsce spotkań
obieżyświatów – gospodarz świetnie mówił po angielsku, ściany oblepione były mapami, zdjęciami, widokówkami z całego niemal świata, które przysyłali tutaj byli goście. Tymczasem teraz panowała cisza i spokój, tętniące niegdyś życiem miejsce zamarło. Dlaczego? Właściciel hotelu opowiedział mi o plemiennych walkach między społecznością Dajaków, w większości chrześcijan, rolników, prowadzących na wpół koczowniczy tryb życia a przedsiębiorczymi Madurańczykami, pracującymi w fabrykach i prowadzącymi sklepy muzułmanami. Podobno kilka lat temu walki ogarnęły miasto, były doniesienia o setkach obciętych głów, pożary pochłonęły wiele budynków. W chwili obecnej panuje spokój, ale jak długo?

     Miasto Banjarmasin nazywane jest Wenecją Wschodu ze względu na położenie w ujściach rzek Martapura i Barito. Rzeki tworzą system rozległych kanałów, nad którymi koncentruje się życie tutejszej społeczności – domy z drzewa, dykty, blachy leżą bezpośrednio nad wodą, budowane są na drewnianych palach, a z każdego w stronę środka kanału prowadzi wąska kładka do toalety-łazienki. Labirynt cieków wodnych służy więc jako droga transportowa, toaleta, łazienka, śmietnisko oraz miejsce zabaw dzieci. Wszystko w jednym. Pod względem sanitarnym to chyba jedno z najbardziej zaniedbanych miast w całym kraju, trudno więc zgodzić się z opisem w przewodnikach, że jest to jedno z najbardziej zachwycających miast w Indonezji.

     Opuściłam indonezyjski Kalimantan pod koniec stycznia i pojechałam do uroczego, malezyjskiego miasta Kuching, uznanego za jedno z najczystszych w Azji. Malezja składa się z dwóch odrębnych regionów – części wschodniej, obejmującej stany Sarawak i Sabah (północne Borneo) oraz części lądowej, usytuowanej na Półwyspie Malajskim, pomiędzy granicą z Tajlandią a cieśniną Johor. Obecnie jest to jeden z najbogatszych i najbardziej stabilnych krajów azjatyckich. Dominującą religią jest islam, ale ważna rolę odgrywają także inne kultury – chińska, hinduska oraz animistyczna malajska. Malezja to kraj zaskakujących kontrastów, niezwykłych krajobrazów, wspaniałych plaż, niezwykle różnorodnej i doskonale smakującej kuchni. Podróżowanie po nim to czysta przyjemność, ponieważ mile zaskakuje znakomicie rozwinięta sieć komunikacyjna, życzliwość ludzi oraz możliwość porozumiewania się w języku angielskim. W urokliwym Kuching powitałam nadejście Chińskiego Nowego Roku razem z zamieszkującymi to miasto Chińczykami, odwiedziłam m.in. Muzeum Kotów oraz zachwyciłam
się zbiorami Muzeum Sarawaku. Następnym celem podróży stało się Kuala Lumpur, miasto założone w 1857 roku u zbiegu dwóch rzek Klang i Gombak, które awansowało do roli stolicy kraju. Niska zabudowa świątyń kontrastuje z nowoczesnymi wieżowcami, na ulicach kłębi się wielojęzyczny tłum, miasto przecina sieć autostrad, a mieszanina stylów architektonicznych – począwszy od kolonialnego aż po współczesną – jest zadziwiająca. Z zatłoczonego i hałaśliwego Kuala Lumpur uciekłam w góry, odwiedziłam plantacje herbaty w Cameron Highlands, znanym regionie turystycznym, pochodzącym jeszcze z czasów kolonialnych. Można jednak zauważyć tu duże zniszczenia krajobrazu, spowodowane gwałtownym rozwojem budownictwa, który prowadzi do erozji gleby, tworzenia się osuwisk i występowania powodzi. Trasa mojej wyprawy wiodła dalej przez zaciszne, tradycyjne, wschodnie wybrzeże, od miasta Kota Bharu przez Kuala Terengganu do Kuantan.. Odwiedziłam również maleńką wyspę Kapas, a ponieważ przebywałam na niej poza sezonem turystycznym dane mi było nacieszyć się spokojem i ciszą. Ze stolicy stanu Pahang – Kuantan – pojechałam nad Jezioro Lotosowe w poszukiwaniu Orang Asli, rdzennych mieszkańców tych ziem. Odwiedziłam jeszcze piękną Malakkę najstarsze miasto Malezji i stąd ruszyłam do Singapuru, zatrzymując się po drodze w Johor Bahru. Pod koniec marca wylądowałam w mroźnej Warszawie…



 KOMUNIKATY
Już wkrótce kilka kolejnych serwisów zapraszamy do ich odwiedzania. Twoja linia.pl
 
Serwisy linia

Kliknij tu,

żeby otworzyć okienko nawigacyjne do innych serwisów





Powrót na górę   © 2006 Usługi Komputerowe s.c. & Zbigniew Bochenek                     Wszystkie prawa zastrzeżone | All rights reserved