W czerwcu 2002 roku wybraliśmy się samochodem do Norwegii. Mieliśmy ochotę zobaczyć:
|
Fasada katedry Nidaros w Trondheim |
"słońce o północy" za kręgiem polarnym, norweskie lodowce z bliska, mnóstwo malowniczych fiordów i przede wszystkim Lofoty.
Wiedzieliśmy, że Norwegia jest bardzo droga (zawyżony kurs korony norweskiej), więc nastawiliśmy się na
noclegi na dziko i na własny wikt. Biwakowanie na dziko jest dozwolone z wyjątkiem miejsc, gdzie wisi zakaz. Problem w tym, że tam, gdzie da
się dojechać, nie można postawić namiotu (głazy, nie ma płaskich powierzchni). Piesi turyści zawsze coś znajdą. Mycie się nie jest problemem
- przy głównej drodze w stronę Nordkapu są bezpłatne parkingi z toaletami z bieżącą wodą, często ciepłą, a przy atrakcjach turystycznych
można wziąć prysznic za 10 koron, czyli ok. 5 zł.
Gotowanie: tu uwaga! Kupując we Francji butlę z palnikiem dostaliśmy drukowaną informację, w których
krajach można ją wymienić, a w których tylko napełnić. Wśród tych ostatnich była wymieniona Norwegia. Ponadto przeczytaliśmy w jakimś piśmie
w Polsce, że można w Norwegii kupić butlę, którą za zwrotem gotówki oddaje się przy wyjeździe.
Spędziliśmy w Norwegii 6 tygodni, gaz skończył się nam wcześniej. Musimy napełnić butlę. Okazuje się, że w
całej Skandynawii butle napełnia się czystym propanem (temperatura!) i nie wolno im napełniać obcych butli. Trudno, kupujemy butlę. Ale co z
|
Centrum turystyczne na Kręgu Polarnym |
palnikiem? Nasz unijny nie pasuje. Musimy kupić też i palnik, którego już nie można zwrócić. Trudno, musimy kupić. Nie ma małych
turystycznych palników, są tylko normalne kuchenki, za ciężkie pieniądze! Rozumiemy teraz, dlaczego we wszystkich miejscach nadających się
na biwak, widać ślady po ogniskach! Latem obowiązuje zakaz palenia ognisk, ale nie ma żadnego niebezpieczeństwa pożaru, bo wszystko mokre:
ściółka, kora drzew, chrust. Ewa jako dzielna squaw buduje z paru kamieni maleńkie kuchenki i w najgęstszym deszczu cichaczem rozpala
mikroognisko z mokrego drewna. Do końca wycieczki już tak gotujemy.
A co jemy? W tym diabelnie drogim kraju jest parę artykułów, o których Norwedzy sami piszą, że to "strawa
dla emerytów". (Emeryci, których poznaliśmy, narzekali na biedę.) Jest jeden tani, tańszy niż Polsce (bardzo smaczny!) gatunek chleba, ale
można go w zasadzie dostać tylko rano, najłatwiej w Remie. Są tanie kulki rybne w puszce i kotleciki z mielonej ryby do smażenia. Spotkani
|
Jezioro Kobvatnet z odbiciem |
Polacy reklamowali mrożone łososie, ale myśmy nigdzie na nie nie trafili. Można też dostać tani dżem morelowy lub truskawkowy, makaron i
herbatniki. Pyszny jest dżem żurawinowy, też niezbyt drogi, w kilogramowych wiaderkach.
Ponieważ świadomie ominęliśmy Oslo, na prostej drodze na daleką północ mieliśmy w zasadzie dwa warte
zwiedzenia miasta: Trondheim i Narwik. W Trondheim zbudowano na dawnym szlaku pielgrzymek wspaniałą katedrę z grobowcem króla Olava II,
który walcząc o chrystianizację Norwegii zginął w bitwie pod Stiklestad w 1030r. i został później kanonizowany. Ogromna gotycka katedra
zbudowana w latach 1130-80 i rozbudowana w XIV w. jest największą zachowaną budowlą średniowieczną w całej Skandynawii. W Trondheim warto
zatrzymać się choćby na cały dzień, by obejrzeć stare miasto skupione wokół portu rybackiego, kanałów i dawnych malowniczych spichrzy nad
nimi, nowoczesne centrum i fortecę na wzgórzu, skąd widać i całe miasto i dalsze odnogi fiordu.
|
Lofoty, Kirkefjord, okolice Reine |
Przekroczenie kręgu polarnego to nie taki ewenement jak przekroczenie równika na statku wycieczkowym, ale
Norwedzy uznali, że opłaci się i to doświadczenie wykorzystać i przy głównej szosie na północ, na górskim płaskowyżu, na szerokości 66° 33'
zbudowali wielki ośrodek informacyjno-rekreacyjny, ze stacyjką kolejową (na bezludziu), kilkoma pomnikami, pocztą, muzeum, sklepem z
pamiątkami (m.in. skóry reniferów) stemplowaniem znaczków okolicznościowym stemplem i podobnymi atrakcjami (wśród nich toaleta z ciepłą
wodą, oczywiście darmowa, jakieś Francuzki myły włosy pod kranem i suszyły pod suszarką do rąk!).
W krajobrazie norweskiej północy dominują fiordy, jeziora i na ogół łyse, strome góry, którym wędrówki
lodowców nadały zadziwiająco wygładzone formy. Odbite w idealnie gładkiej powierzchni jeziora takie góry wyglądają jak na kiepskim
landszafcie.
|
Lofoty, okolice Ballstad, cieśnina Nappstraumen i wyspa Flakstadoya |
Narwik to dla Polaków miejsce pamięci, dla Norwegów i Szwedów to ogromna baza przeładunku transportowanej
koleją z Kiruny szwedzkiej rudy żelaza na masowce, by popłynęła w świat.
W Narwiku są dwa groby polskich żołnierzy, którzy zginęli w działaniach wojennych, jeden
znaleźliśmy, drugiego, gdzie leży więcej ofiar, nikt nie umiał nam wskazać, nawet informacja turystyczna!
Od Trondheim (23.6) noce są już całkiem jasne, można czytać, ale dopiero poza kręgiem polarnym słońce w lecie
nie zachodzi co najmniej przez jedną noc. Chcieliśmy to zjawisko zobaczyć w dobrych warunkach, więc popędziliśmy jeszcze dalej na północ, aż na
69. równoleżnik i wybraliśmy miejsce nad morzem, na wyspie Langoya w archipelagu Vesteralen, gdzie horyzontu od strony północnej nie
przesłaniały żadne wysepki. Wyczekaliśmy do "prawdziwej" lokalnej północy, czyli do godziny pierwszej, kiedy słońce obniżyło się maksymalnie,
ale nie schowało, i zrobiliśmy dla własnej satysfakcji serię zdjęć - słońca nisko nad połyskującymi falami i "prawie-nocnych" krajobrazów.
Przedłużeniem Vesteralen jest drugi archipelag - Lofoty. Głównym zajęciem mieszkańców wysp są połowy i
|
Tromso - stare magazyny portowe przerobione na domy |
suszenie na wielkich rusztowaniach dorszy (zimą! - latem widzieliśmy tylko dwa suszące się marne dorsze), ale turyści przyjeżdżają tu, by
nasycić oczy pięknymi krajobrazami, upolować kamerą wieloryby i foki, pokręcić się w motorówce w wirach maelstromu opisanego przez Verne'a w
powieści "20000 mil podmorskiej żeglugi". Nas urzekły krajobrazy: wyspy i wysepki z łańcuchami stromych, niemal pionowych gór wyrastających
wprost z morza, głębokie i kręte zatoki, kolorowe osady rybackie (niekiedy liczące zaledwie parę domów), tysiące krzykliwych mew. Przez cały
archipelag, aż do ostatniej miejscowości o najkrótszej możliwej nazwie "A" (z małym kółeczkiem u góry) biegnie szosa. Cieśniny między
wyspami przekracza się po wysokich, kilkusetmetrowej długości mostach, w jednym miejscu promem, a w jednym miejscu podmorskim tunelem.
Płatnym.
Nie wybieraliśmy się na Nordkap. Zniechęcili nas inni turyści, zgodnym chórem informując, że jest tam
zimno, wilgotno, mglisto, bardzo drogo (wjazd płatny) i w ogóle nie doświadcza się niczego ciekawego poza satysfakcją, że "zaliczyło się"
północny kraniec Europy. A im dalej na północ tym benzyna oczywiście droższa.
Najdalej dojechaliśmy do Tromso (z przekreślonym po norwesku o). Tromso to sympatyczne miasto, osobliwie
położone: pomiędzy górzystymi wyspami leży stosunkowo niska wyspa-miasto, dojazd z dwóch stron przez dwa wielkie mosty. Zabudowa jest tak
|
Droga Trolli widziana z przełęczy |
gęsta, że zdecydowano się na podziemną sieć głównych dróg między dzielnicami. Trochę zgłupieliśmy, kiedy w dość słabo oświetlonym tunelu
nagle znaleźliśmy się na rondzie i trzeba było po ciemku wybrać jeden z wariantów prowadzących do różnych dzielnic o nieznanych nam nazwach.
Tromso chlubi się różnymi "naj": najdalej na północ położone są: uniwersytet, katedra, pole golfowe, browar i Burger King (przepisaliśmy to
z Lonely Planet).
Z północy wracaliśmy wolniej, jeżdżąc zygzakiem od lodowca do fiordu i do następnego lodowca i następnego
fiordu i tak dalej, obejrzeliśmy słynną Ścianę Trolli i ze strachem (znak drogowy ostrzega przed trollami) wjechaliśmy serpentynami jeszcze
słynniejszą Drogą Trolli. A fiordy Geiranger i Naeroy, niesamowity punkt widokowy Preikestolen, prastare kościółki, wąwóz Rjukan i Oslo -
następnym razem.
Gdyby ktoś się wybierał w tamte strony i chciał zasięgnąć informacji z pierwszej ręki, prosimy o e-kontakt:
l.adamski@acn.waw.pl.