| |
Wędrówka po górach Ruwenzori wymaga oddzielnego opisu, gdyż wiele osób jest
zainteresowanych tym trzecim co do wysokości masywem górskim Afryki. Ruwenzori, zwane w Ugandzie Rwenzori, co oznacza w językach Bantu góry
deszczowe, były po raz pierwszy wzmiankowane przez Ptolemeusza 1800 lat temu, jako śnieżne góry, z których wypływa Nil. Ptolemeusz nazwał je
Górami Księżycowymi, co dobrze odzwierciedla fakt, że szczyty łatwiej dojrzeć w świetle księżyca niż w dzień, gdy masyw prawie zawsze skrywa
się w chmurach. Istnienie gór Ruwenzori pozostawało legendą przez wiele wieków. Pierwszy Europejczyk zobaczył w oddali śnieżne szczyty
Ruwenzori dopiero w 1888 roku. Ruwenzori to nie wulkany, jak Kilimandżaro, Mt Kenya i Mt Elgon, lecz góry zrębowe ze wspaniałymi, głębokimi
dolinami i licznymi górskimi graniami, swoją rozległością porównywalne z Tatrami. Pada tu bardzo często deszcz, a chmury otulające szczyty i
mgła aż po dno doliny to zjawiska prawie codzienne.
Do dziś góry pozostają bardzo trudno dostępne, trzeba się wiele dni przedzierać przez lasy i bagna, by
dotrzeć do partii szczytowych, niewiele osób się tu wybiera, a jedyna istniejąca ścieżka jest bardzo skromna. My w czasie siedmiodniowej
wędrówki spotkaliśmy tylko dwójkę innych turystów.
Po przyjeździe do Ugandy rozpoczęliśmy szukanie butli z gazem do naszej kuchenki turystycznej. Wcześniej
wszyscy twierdzili, że w Ugandzie gazu nie dostaniemy. Wędrując od sklepu do sklepu w Kampali, wszystko znaleźliśmy. Kuchenki gazowe można
kupić w sklepach sportowych w pobliżu Ambassador House przy Kampala Road w centrum miasta. Gaz do bleuet-a jest dostępny w dwóch
supermarketach Shoprite oraz w supermarkecie Uchumi w kompleksie handlowym Garden City. Mając już butle z gazem, udaliśmy się do głównego
biura Uganda Wildlife Authority w Kampali, aby wykupić wstęp do parku narodowego.
Wstęp do Rwenzori Mountains National Park jest drogi, 480 USD od osoby za 7-dniowy trekking główną trasą
Bujuku-Mubuku. Daje to prawo do spania w górskich chatkach, dostaje się przewodnika, rangersa z karabinem i radiostacją oraz po dwóch
tragarzy na osobę. Nam w ramach zapłaconej kwoty dano 6 tragarzy, pomimo że bagażu mieliśmy łącznie na półtora tragarza (jeden tragarz może
nieść max 20 kg), więc nasza wyprawa liczyła 10 osób i nie mieliśmy na to żadnego wpływu. Dwóch tragarzy niosło nasze rzeczy, a pozostali
tragarze nieśli węgiel i żywność, które częściowo zostawiali w chatkach dla kolejnych wypraw. Wędrówka po Ruwenzori bez oficjalnego
przewodnika jest nielegalna, niemożliwa na głównej trasie Bujuku-Mubuku, zaś na innych trasach jest to przedzieranie się przez dziewiczy las
bez ścieżki i przecinanie sobie drogi maczetą. Dowiedzieliśmy się, że można wybrać się na inne trasy, lecz jest to bardzo trudne,
czasochłonne, mozolne i raczej droższe. Bardzo rzadko ktokolwiek się na to decyduje. My nikogo takiego nie spotkaliśmy ani nawet nie
znaleźliśmy takiej relacji w internecie. Ruwenzori leży na granicy z Kongo, do 2001 roku park był zamknięty ze względu na ukrywających się w
lasach rebeliantów, których teraz już podobno nie ma, ale jak twierdzą miejscowi, nigdy żadnemu turyście nic się tu złego ze strony
miejscowych nie stało.
Dotarliśmy do Kasese u podnóża gór. Miasteczko jak z Dzikiego Zachodu, szerokie prostopadłe uliczki pokryte
czerwoną ziemią i parterowe domy. Tani i wygodny nocleg w hoteliku Virina Garden. Właściciel hotelu bardzo się ucieszył, gdy dostał od nas
majowy numer miesięcznika Góry, gdzie hotel Virina Garden jest rekomendowany przez księdza Krzysztofa Gardynę w artykule o Ruwenzori. Szkoda
tylko, że po polsku, więc nie mogli nic zrozumieć. To była niedziela, 13 czerwca, dzień meczu Anglia-Francja w ME w piłce nożnej, a relacja
na żywo w telewizji wywoływała olbrzymie emocje wśród zgromadzonych w hotelowym pubie kilkudziesięciu Ugandyjczyków. Dopiero po zakończeniu
meczu można było spokojnie pójść spać.
Rano przejechaliśmy taksówką kilkanaście kilometrów do wioski Nyakalengija 1650 m. Tu kończy się droga i
zaczyna szlak pieszy. Znajdują się tu również budynki parku narodowego, miejsce gdzie spotykamy się z przewodnikiem i resztą grupy.
Rozdzielone zostały nasze bagaże, Jurek zostawił sobie plecak ze sprzętem fotograficznym, a Iwona wędrowała bez obciążenia. Zanim
wyruszyliśmy, odbyliśmy 3 krótkie rozmowy, podczas których poinformowano nas o trasie, konieczności zabrania kaloszy i zostaliśmy zapoznani
ze wszystkimi zasadami trekkingu. Tragarzy zwykle w ciągu dnia nie widzieliśmy, rano zabierali bagaż i wędrowali swoim tempem do następnego
noclegu. Przewodnik Fred Bosco i rangers nie odstępowali nas za to ani na krok. Wędrowali z nami przez wszystkie dni, przy czym rangers
zawsze chodził za nami. Ciekawe było to, że rangers odbywał wędrówkę w Ruwenzori pierwszy raz, bo wcześniej obsługiwał turystów w Queen
Elizabeth National Park (park sawannowy, gdzie żyją słonie, lwy, antylopy itp.), dzięki czemu dowiedzieliśmy się dużo ciekawych informacji o
samym parku, pracy rangersa i życiu zwierząt. Na szczęście Fred w przeciwieństwie do rangersa był doświadczonym przewodnikiem, pokazywał nam
różne rośliny i podawał ich nazwy, z łatwością pokonywał bagna i z dużą cierpliwością znosił wszystkie nasze postoje, podczas których
robiliśmy dużo zdjęć. Był też bardzo pomocny dla Iwony przy pokonywaniu stromych podejść i stromych zejść. Wieczorami tragarze rozpalali
ognisko i gotowali posiłek dla siebie, przewodnika i rangersa. Podstawę posiłku stanowiła kasawa w postaci białego proszku, który był
mieszany z gorącą wodą i z tego tworzyła się pożywna papka.
Dzień pierwszy
Pierwszą godzinę wędruje się przez wioskę wśród pól, a potem wchodzi się w wiecznie zielony, równikowy las.
Ścieżka wznosi się głęboką doliną, której zbocza porośnięte są lasem wysoko, wysoko, aż po same chmury. Co pewien czas naszą ścieżkę
przecinają szerokie ścieżki mrówek safari, albo mrówek czerwonych. Za każdym razem więc, gdy chcemy się zatrzymać, musimy spojrzeć pod nogi.
W kilku miejscach przewodnik wskazuje nam szerokie przecinki wygniecione w podszyciu leśnym przez słonie. Podszycie jest tak gęste, że bez
maczety nie da się zejść ze ścieżki. Drzewa pokryte są mnóstwem pnączy i lian. Fragment ścieżki pokonujemy przez zagajnik wielkich paproci,
w którym z powodzeniem można się ukryć. Ciekawym zwierzakiem, którego można tu zobaczyć, jest kameleon, ale trzeba poprosić przewodnika, aby
nam go pokazał, bo nasze niewprawne oko nie wyśledzi dobrze zamaskowanego kameleona. Przekraczamy kilka strumyków, a potem wspinamy się
granią pomiędzy dolinami dwóch strumieni do chatki Nyabitaba 2650 m. Chatka jest malutka, pokryta blachą, drewniane prycze, brak okna, więc
decydujemy się na nocleg w namiocie. Trzy metry od namiotu rozłożył się na noc, ukryty w krzakach z bronią w ręku, nasz rangers. W nocy
towarzyszyły nam odgłosy świerszczy i cykad. Rano była słoneczna pogoda i rozpościerał się ładny widok na szczyty Portal.
Drugi dzień to przejście mostem wiszącym nad rzeką Bujuku, a następnie wędrówka przez las bambusowy w górę
doliny. Do rzeki schodziliśmy bardzo stromo wśród gęstej roślinności, czasami po drewnianych drabinkach, które umożliwiały pokonanie
najtrudniejszych odcinków. Las bambusowy się po pewnym czasie kończy, a zaczyna las wrzoścowy. To są wrzosowiska, tyle że w formie
kilkumetrowej wysokości drzew całkiem pokrytych delikatnymi kremowo-zielonymi porostami i grubą warstwą mchów. Coś nieprawdopodobnego! Wśród
wrzośców coraz częściej pojawiają się lobelie i starce. Roślinność bardzo dziwnie wygląda i jest niepodobna do jakiejkolwiek innej strefy
roślinnej na świecie. Zaczyna padać deszcz. Docieramy do John Matte Hut 3380 m, sympatyczna chatka na polanie wśród przedziwnych roślin. Gdy
deszcz ustaje, przejaśnia się, a nad nami widzimy strome, skaliste turnie w różnych kierunkach. W oddali na chwilę pojawia się widok na
lodowiec płaskowyżu Stanleya. Poniżej chatki płynie malownicza rzeka.
Dzień trzeci. Zakładamy już nie buty górskie, lecz rybackie wodery, czyli gumowce do pachwin i wkraczamy w
świat bagien - bagna Lower Bigo Bog i Upper Bigo Bog. Bagna pokryte są kożuchem roślin, grubą warstwą mchów i są na nim wysokie kępy traw.
Zwykle albo staje się na roślinach, albo noga zapada się do kostek w wodę, ale czasem wpada się do łydki albo za kolano w lepkie błoto. Gdy
wpadnie jedna noga, pół biedy. Kiedy wpadną obydwie, trudno się wydostać. Często pod kożuchem roślin płynie strumień. Trzeba uważać, gdzie
się stawia nogę. Lower i Upper Bigo Bog to przedziwne rośliny i mozolna wędrówka. Lobelie i senecje tworzą tu niezwykłe krajobrazy. Potem, 3
dni później, przekonamy się jednak, że bagna w sąsiedniej dolinie Mubuku są jeszcze głębsze i trudniejsze do pokonania. Bagno wypełnia całą
dolinę i wspina się na zbocza, gdzie jest tzw. wiszącym bagnem. Na zboczach jest mniej bagniście i rośnie przepiękny las, lecz trzeba
pokonywać leżące pnie drzew, strome skały i śliskie korzenie i kamienie, na których bardzo łatwo się poślizgnąć i upaść, więc wędrówka jest
równie trudna. Nie ma łatwej drogi. Po pokonaniu obu bagien wspinamy się na wzgórze, z którego rozpościera się widok na Upper Bigo Bog i
całą dolinę Bujuku. Wreszcie docieramy do górskiego jeziora Bujuku. Przepiękne widoki, nad jeziorem górujące strome ściany górskie, wyżej
lodowce grupy Mt Speke i Mt Stanley. Roślinność to głównie las starców, czyli kilkumetrowej wysokości maczugi zakończone pióropuszem liści.
To już strefa afro-alpejska. Za jeziorem jeszcze trochę bagien i wreszcie chatka Bujuku 3977 m. Ból głowy związany z chorobą górską ustępuje
po dwóch godzinach. Nocujemy w namiocie, gdyż chatka lichutka, dziurawa i przewiewna. W nocy już może łapać mróz.
Dzień czwarty rozpoczynamy też w woderach, ale umawiamy się z tragarzami, że jak skończą się bagna,
zaczekają na nas i będziemy mogli wtedy zmienić kalosze na buty górskie. Znowu wspinamy się bardzo stromo wśród przepięknych starców i żeby
wydostać się na niewielką przełączkę, która jest doskonałym punktem widokowym na jezioro Bujuku w dole i śnieżne szyty nad głowami, ostatni
odcinek pokonujemy po metalowej drabinie kilkumetrowej wysokości. Po godzinie wspinaczki jesteśmy ponad pasem bagien i kolejne dwa dni
będziemy chodzić po wysokogórskich ścieżkach i skałach. Wspinamy się stromo do stóp najwyższego masywu Mt Stanley ze szczytem Margherita
5109 m. Niestety, szczyty chowają się w chmurach. Miejsce senecji i lobelii zajmują krzaki nieśmiertelników, a wyżej już tylko wędrówka
wśród skał porośniętych czarnymi porostami. Docieramy do Elena Hut 4540 m. To jest baza dla wyjść na główny wierzchołek. Wokoło już tylko
mchy i porosty, duże głazy - krajobraz polodowcowy. Nagle chmury się rozstępują i widać dwa lodowce powyżej chatki. Strzeliste skalne turnie
we wszystkie strony. Nie nocujemy w Elena Hut, schodzimy do przełęczy Scott Elliot i do doliny Kitandara, której zbocze to kilkusetmetrowa
pionowa ściana. Dolina Kitandara schodzi do Kongo, nie ma tu zasięgu radiostacja naszego rangersa. W dali toną we mgle równikowe lasy Kongo.
Docieramy do jezior Kitandara, okolica znów porośnięta wspaniałą roślinnością, wielkie starce i lobelie, wśród których fruwają kolorowe
ptaszki. Nad brzegiem jeziora chatka Kitandara 4027 m. Chatka jest na tyle duża, że we wnętrzu rozbijamy namiot. Ze względu na bliskość
Kongo nasz rangers znowu śpi tuż przy namiocie z karabinem gotowym do wystrzału.
Dzień piąty jest najważniejszy, gdyż wybieramy się na szczyt Mt Baker 4843 m, doskonały punkt widokowy na
większość szczytów Ruwenzori, położony w środku masywu. Towarzyszy nam tylko przewodnik Fred, a rangers i tragarze mają dzień odpoczynku.
Poranek dość pogodny, ale po dwóch godzinach gęsta chmura wchodzi z nizin Kongo. Resztę dnia wędrujemy w gęstej mgle. Pierwsze 1,5 godziny
to wspinaczka po niemalże pionowej ścieżce, która wyprowadza od jeziora Kitandara na Freshfield Pass 4280 m. Im wyżej wchodzimy, tym jest
mniej roślin, krajobraz polodowcowy. Wygładzone skały, mchy i porosty. Musimy skakać z jednej skały na drugą, pokonywać śliskie, skalne
kominy. Wędrówka jest trudna i mozolna, a dodatkowo wysokość daje się nam we znaki. Brak tchu. Wspinamy się ponad lodowiec Edwarda w masywie
Mt Baker. W końcu szczyt z tabliczką. Niestety, mgła. Na szczycie resztki śniegu, jest dość ciepło. Czekamy godzinę, ale chmura, nawet gdy
się jakby rozwiewa, pozwala spojrzeć co najwyżej kilkaset metrów. Musimy schodzić. Godzinę przed zmierzchem, gdy jesteśmy już na 4300 m i
docieramy z powrotem na przełęcz, nagle chmura rozstępuje się i w świetle czerwonego, zachodzącego słońca, możemy podziwiać wspaniałe
szczyty i przyczepione do nich lodowczyki. Senecje porastające całą przełęcz w kolorze ciepłej zieleni wyglądały bajkowo, a nektarniki
siadały na kwitnące senecje i piły z nich nektar. Schodzimy już o zmierzchu ponownie do chatki Kitandara. Rangers i tragarze zaniepokojeni
naszą długą nieobecnością wychodzą nam na przeciw. Witają nas z wielką radością.
Dzień szósty zaczyna się ładnie. Ponownie wspinamy się na Freshfield Pass. Nasz rangers łączy się
radiostacją, informuje, że wszystko w porządku i zgodnie z planem. Zakładamy wodery i rozpoczynamy zejście stromo w dolinę Mubuku. Zaczyna
padać deszcz i leje intensywnie przez cztery godziny. Najpierw ześlizgujemy się po mokrych, pionowych skałach, a dalej zjeżdżamy razem z
błotem wiszących bagien wśród wspaniałej roślinności. Wielokrotnie wpadamy w błoto za kolana. Docieramy pod nawis skalny i postanawiamy
przeczekać, aż mgła się rozstąpi. Po godzinie pogoda się poprawia i możemy podziwiać strome ściany otaczające nas ze wszystkich stron.
Wędrujemy wzdłuż pionowej, skalnej ściany. Mijamy schron skalny Bujongolo, wykorzystywany jako baza przez wyprawę księcia Abruzji w 1906
roku, wyprawę pierwszych zdobywców Ruwenzori. Dalej ścieżka jest jeszcze bardziej błotnista i bardzo stroma. Momentami, by uniknąć wędrówki
po grząskim bagnie wędrujemy dnem wartko płynących strumieni. Czasami zjeżdżamy razem z wodospadem po stromych skałach, czasami zjeżdżamy z
błotem trzymając się lian i gałęzi lub zsuwamy się po drewnianych drabinkach, balach, poręczach, które były ustawione w miejscach gdzie
"brakowało ścieżki". Roślinność coraz bardziej bujna, pojawia się znów las wrzoścowy. Docieramy do podmokłej, trawiastej polany na końcu
której jest Guy Yeoman Hut 3260 m. Nieopodal chatki płynie duża już w tym miejscu rzeka Mubuku. Przyjemna chatka i nasz ostatni nocleg.
Dolina Mubuku okazała się dużo bardziej bagnista i bardziej stroma od doliny Bujuku.
Dzień siódmy to strome zejście po bagnistych zboczach i po śliskich skalnych płytach o niemal pionowym
spadku, aż do dużego nawisu skalnego Kichuchu Rock Shelter. Potem wielogodzinna wędrówka po kolejnych bagnach i strumieniach, cały czas w
woderach. Po południu docieramy do Nyabitaba Hut 2650 m, i nasza pętelka po górach Ruwenzori zamyka się. Możemy zdjąć wodery, założyć buty
górskie. Jeszcze trzy godziny zejścia już normalniejszą ścieżką i jesteśmy na dole. Dopłacamy w biurze parku 14 dolarów za to, że przewodnik
wprowadził nas na Mt. Baker, żegnamy naszego przewodnika i rangersa oraz tragarzy, robimy wspólne pożegnalne zdjęcie, wręczamy im napiwki i
wsiadamy do matatu, by wrócić do Kasese. Przez te 7 dni zapomnieliśmy jak wygląda reszta świata. To były góry z najwspanialszą i
najdziwniejszą roślinnością, jaką można sobie tylko wyobrazić. Wędrówka zaś była najbardziej mozolna i trudna z tych, co kiedykolwiek
odbyliśmy.
|
|