|
Dhow przy pełnym wietrze |
Tanzania była 12 krajem na naszym afrykańskim szlaku. Większość zna ją z opowieści o
safari lub zdobywaniu Kilimandżaro. Rzadziej z Tanzanią kojarzony jest Zanzibar - gorąca wyspa przypraw. Oprócz tych niewątpliwych atrakcji
turystycznych kraj oferuje jeszcze wiele innych, mniej "uturystycznionych", a również ciekawych miejsc do odwiedzenia.
Zaczęliśmy od południa, wjeżdżając busem z Malawi. Po pobycie w leniwym miasteczku Kyela przejechaliśmy w
jeden dzień 1000 km do Dar es-Salam. Niezła asfaltowa droga wiodła przez herbaciane wzgórza okolic Mbeyi, następnie serpentynami przez
zieloną dolinę rzeki Ruaha i góry Udzungwa. Po drodze mieliśmy darmowe zwiedzanie parku Mikumi, gdzie podczas kilkudziesięciu kilometrów
przejazdu można zobaczyć wiele dzikich zwierząt (a można je obejrzeć dość dokładnie, gdyż progi zwalniające skutecznie chłodzą temperament
kierowców autobusów). Z rolniczych terenów uprawnych przed Dar największe wrażenie robiły bezkresne pola ananasów i aloesów.
|
Mieszkańcy przybrzeżnych wód Unguji |
Dar es-Salam, była stolica kraju i największe miasto, oferuje podróżnemu, w odróżnieniu od np. niedalekich
Nairobi czy Mombasy, dość spokojną i bezpieczną atmosferę centrum. Mimo tego, że w Tanzanii praktycznie nie występuje coś znanego z ulic
Europy i Ameryki: oświetlenie uliczne. Ulice w przeważającej większości przypadków oświetlone są przez prywatne neony lub przydomowe lampy.
Ponieważ zbliżał się sylwester 2001 roku, postanowiliśmy spędzić go w sielskiej atmosferze wyspy Unguja. Na
Zanzibar - bo to o nim mowa - dotarliśmy promem. Po zakwaterowaniu się w jednym z tanich hotelików w Nungwi na północy wyspy, z szampanem w
ręku udaliśmy na plażę świętować nadejście Nowego Roku. Dzięki awarii prądu przez dużą część wieczoru jedynym oświetleniem było ognisko na
plaży oraz światło księżyca.
Oprócz możliwości leżenia na plaży (co niezbyt lubimy) wyspa oferuje wiele atrakcji: nurkowanie na rafie
czy po prostu przybrzeżne pływanie z maską, zwiedzanie farmy przypraw, pływanie w morzu z delfinami albo odwiedziny kilku mniejszych
idyllicznych wysepek z rezerwatem żółwi seszelskich na czele.
|
Kokosowy raj |
Po całym dniu wytchnienie znaleźć możemy w cichych i wąskich zaułkach starówki Zanzibar Town - stolicy
wyspy - zbudowanej w tradycyjnym arabskim stylu medyny.
Po kilku dniach małego lenistwa - takich "wakacji od wakacji" - powróciliśmy na kontynent i pojechaliśmy na
północ kraju. Na Kilimandżaro nie zamierzaliśmy wchodzić z powodów m.in. finansowych i zbytniego uturystycznienia, a właściwie
"przeturystycznienia" tej góry. W okolicach Moshi i Marangu udało nam się zwiedzić kilka ciekawych tradycyjnych zagród np. plemienia Choge.
Odwiedzając wioskę masajską Longido mieliśmy możliwość całodziennego podglądania codziennego życia jej
mieszkańców. Towarzyszył nam przewodnik, który cierpliwie wtajemniczał nas w arkana masajskiego życia, pokazując np. z którego drzewa zrobić
szczoteczkę do zębów. W wiosce odbywa się targ bydła dający możliwość obejrzenia i - co dla europejskiego turysty ważne - sfotografowania
wielu Masajów. Wszystko to można zrealizować za kilka dolarów w ramach programu turystycznego prowadzonego przez wioskę. Dochód przeznaczany
jest na
|
Typowe dla Zanzibaru drzwi "suahili" |
inwestycje w wiosce. Dzięki temu zbudowano np. szkołę i myjnię (sic!) dla krów. A w zamian mamy praktycznie nielimitowany dostęp do migawki
aparatu, co w większości innych osiedli masajskich bardzo uszczupliłoby nasz portfel.
W Arushy dowiedzieliśmy się, że jednak uzyskaliśmy zniżkę do parku Gombe, o którą staraliśmy się od
miesiąca w dyrekcji parków narodowych. Park leży nad jeziorem Tanganika. W związku z tym musieliśmy zmienić nasze plany. Wykupując 3-dniowe
safari przejechaliśmy przez pełne dzikiego zwierza Ngorongoro i Serengeti do jeziora Wiktorii. Stąd pociągiem przez dwie doby z przesiadką w
Taborze podróżowaliśmy nad Tanganikę. Ta podróż dała nam możliwość dłuższego obcowania z typowymi afrykańskimi miasteczkami leżącymi nieco
na uboczu od turystycznych szlaków. Dłuższego, gdyż mieliśmy do dyspozycji po dosłownie całym dniu na Mwanzę i Taborę. Po prostu pociąg
kursuje tylko w nocy. Sprawdziliśmy dokładnie ofertę Tanzanian Railways. Druga klasa jest całkiem, całkiem. Rozmieszczeniem miejsc
przypomina nasz wagon bezprzedziałowy z ekspresu. W trzeciej jest już "normalnie" tłoczno i ciasno, bo po pięć miejsc w rzędzie.
Gdy o świcie pociąg wtoczył się wreszcie na dworzec w Kigomie żywcem przeniesiony z
|
Kili widziane z Moshi |
jakiegoś południowego niemieckiego landu, od gór Konga oddzielały nas już tylko wody Tanganiki. Totalnie zatłoczonym tramwajem wodnym z
atmosferą wędzonej ryby i zepsutej zupy rybnej osiągnęliśmy Gombe. Dzięki wspaniałej życzliwości i pomocy naszej badaczki szympansów - Magdy
Łukasik - spędziliśmy dwa cudowne dni w szympansim raju badanym przez fundację Jane Goodall. Pięknych i obfitych opowieści o życiu naszych
genealogicznych braci nigdy nie zapomnimy.
Będąc w okolicach Kigomy nie sposób nie odwiedzić rybackiej osady Ujiji i sławnego miejsca pod dwoma
mangowcami, gdzie przez dziennikarza Stanleya wypowiedziane zostały jedne z
|
Masaj z Longido |
najbardziej znanych słów w historii odkrywania Afryki:
"Dr Livingstone, I presume".
Stąd, przez zielony, ale surowy busz wnętrza kraju, tym razem pierwszą klasą trans-tanzańskiej kolei z
czasów niemieckiego panowania podążyliśmy znów w kierunku wschodnim. Po drodze jeszcze stolica kraju Dodoma, do której jeśli się nie ma
żadnego konkretnego celu (my łapaliśmy autobus do Arushy, który co ciekawe jedzie naokoło przez Morogoro i Moshi, gdyż krótsza trasa jest
nie do pokonania w jeden dzień), lepiej raczej nie zajeżdżać.
I tak przez perypetie ze zniżkowym biletem do Gombe dane nam było spędzić ponad miesiąc w tym ciekawym i
różnorodnym kraju. Z Arushy udaliśmy się na północ do Kenii, aby po pięciu miesiącach włóczęgi przez Afrykę wrócić na naszą półkulę.