|
Sousse: obronny meczet |
Zwykłym dla nas sposobem, tj. we dwoje, bez biura turystycznego i bez udziału w
wieloosobowej imprezie, polecieliśmy do Tunezji i obejrzeliśmy w ciągu trzech tygodni najciekawsze okolice i obiekty. Stycznia nie możemy
polecać turystom, bo zimno (zwłaszcza noce w nieogrzewanych hotelach!), a deszczu bywa więcej niż przeciętnie. Trafiliśmy na jeden dzień
naprawdę deszczowy i kilka pochmurnych z przelotnymi deszczami. Poruszaliśmy się na kilku pierwszych odcinkach koleją, a potem autobusami,
mikrobusami jeżdżącymi ustaloną trasą, zwanymi louage, taksówkami, a nawet autostopem (kierowcy przyjmowali drobny datek bez ceremonii) i
pieszo na przemian. Na wielbłądach jechaliśmy raz, na zasadzie lokalnej atrakcji - i mamy (tylko jedno z nas!) dość.
|
Kairouan, wielki meczet, sala modlitewna |
Jako "indywidualni" musieliśmy się postarać o wizę (co wymagało pisemnej spowiedzi w ambasadzie) i
dostaliśmy ją z pewnymi kłopotami - na dzień przed odlotem. Z tunezyjskiego ośrodka informacji turystycznej w Alejach Jerozolimskich
dostaliśmy ciekawe foldery i plany miast. Lot na trasie Warszawa-Tunis i powrót rejsowym samolotem Tunis Air (jedno połączenie tygodniowo, w
czwartki) - bez zastrzeżeń. Prawie natychmiast wyruszyliśmy pociągiem do Sousse i tu założyliśmy bazę na trzy dni, żeby zobaczyć to miasto a
także Monastir (godzina jazdy koleją) i Kairouan (60 km autobusem).
Tunezja to raj dla fotografa: w muzeach, wykopaliskach, arabskich meczetach, mauzoleach i pałacach
zapłaciwszy 1-1,2 dinara, czyli góra 1 dolara, prawie wszystko wolno fotografować. A jest co: przede wszystkim rzymskie mozaiki, bardzo
fotogeniczne, arabską architekturę i ornamentykę, stroje.
|
Ksar Ouled Soltane: ghorfy |
Co zapamiętaliśmy ze zwiedzania Sousse? Nad mediną góruje zamek z rozległym widokiem na miasto i morze; w
muzeum zamkowym zobaczyliśmy pierwsze mozaiki rzymskie. Medina, położona na zboczu zamkowego wzgórza, otoczona jest potężnym, dobrze
zachowanym murem obronnym z kilkoma bramami. W dawnych czasach mieszkańcy miasta musieli obawiać się najeźdźców, skoro w obrębie murów
wznieśli zamek z wysoką wieżą, ufortyfikowany meczet (na zdjęciu) i tak zwany ribat. Dziś jedyni najeźdźcy, głównie z Europy, chętnie
zostawiają tu swoje euro, ku zadowoleniu tubylców...
Kairouan jest miejscem pielgrzymek muzułmanów ze względu na mauzoleum (zauia), w którym pochowano Sidi
Sahaba, według legendy noszącego przy sobie trzy włosy z brody Mahometa. Wnętrze mauzoleum obejmuje szereg sal i dziedzińców bogato
zdobionych wielobarwnymi kafelkami i stiukiem, i to na wysokim poziomie artystycznym. Ciekawy jest położony w medinie słynny, wielki,
najstarszy w Maghrebie meczet z potężnym minaretem zbudowanym na podstawie kwadratu. Udało nam się zajrzeć do sali modlitewnej z wieloma
rzędami kolumn (zdjęcie), niestety nie mogliśmy wejść i z bliska obejrzeć mihrabu i minbaru. I jeszcze zafrapowała nas w medinie osobliwa
studnia: z małego placyku po zewnętrznych schodach weszliśmy na (wysokie) piętro budowli, gdzie w głównym, dość ciasnym pomieszczeniu,
chodził w kółko w kieracie (głównie dla uciechy turystów) kolorowo przystrojony wielbłąd. Prymitywny mechanizm kieratu z drewnianymi "kołami
zębatymi" powodował ruch pasa bez końca, do którego przywiązane były naczynia wynoszące z czeluści dwudziestometrowej studni zimną i podobno
bardzo smaczną wodę. Jak to zwierzę zdołało się wdrapać po schodach?
|
Matmata: główny dziedziniec podziemnego hotelu |
Monastiru nie ma co opisywać - duży ośrodek turystyczny plus ribat, muzeum strojów i ozdobne mauzoleum
Burgiby.
Jeszcze dwa przystanki w miastach (El Jem z muzeum rzymskich artefaktów (mozaiki!) i częściowo zachowanym,
ogromnym koloseum i Sfax, gdzie oprócz obowiązkowej kasby zwiedziliśmy w medinie bardzo interesujące wnętrza domu zamożnego arabskiego rodu)
i poczuliśmy "oddech pustyni" - w styczniu było to 8-15 stopni, ale słońce było bez zastrzeżeń. W pobliżu dwóch miast Medenine i Tataouine,
w zasięgu jednodniowych wycieczek zachowały się jeden cały i ruiny kilku ksarów. Na poły koczownicze plemiona berberyjskie budowały na
szczytach wzgórz wioski i zespoły spichrzów zwanych ghorfy dla przechowywania niezwykle cennej dla nich żywności - zboża i oliwy - i ochrony
przed zrabowaniem jej przez Arabów. Dziś ksary są częściowo opuszczone, stopniowo popadają w ruinę, ale nadal są atrakcją turystyczną, a o
wschodzie (brrr...zimno!) i o zachodzie słońca mogą być wdzięcznym tematem dla fotografa (zdjęcie).
Jeden dzień i noc spędziliśmy w miejscowości Matmata, którą warto odwiedzić ze względu na pustynno-górzysty
krajobraz (warto pójść na pieszą wycieczkę na lekcję geologii i ochrony środowiska - erozja!) ale przede wszystkim na podziemne domostwa
wydłubane w dość miękkiej skale. Ponieważ jedną z takich dłubanek wykorzystano jako hotel (kręcono w nim niektóre sceny filmów Gwiezdne
wojny oraz Poszukiwacze zaginionej Arki), mogliśmy obejrzeć ją także od środka. Wykopuje się ogromny dół o pionowych ścianach,
rodzaj podwórka o głębokości 8 i więcej metrów, a wokół niego wydłubuje się poszczególne sypialnie, jadalnie, kuchnie, toalety,
pomieszczenia gospodarcze, a także tunele jako korytarze, z niezbędnym wejściowym. Jest to zapewne podyktowane klimatem, potrzebą chronienia
się przed upałem, i możliwe jest jedynie przy odpowiednim, niezbyt twardym gruncie. W naszej sypialni "szafa" i "komódki" były wnękami
wyżłobionymi w ścianach jaskini i pobielonymi. Ale tapczany były normalne, a "pokój" zamykało się na kłódkę. W odległości kilku kilometrów
inne podobne wioski (Beni Aissa, Chembali, Techine, Hedege), do których dociera mniej turystów.
|
Chebika: górna część wąwozu |
Skraj prawdziwej Sahary mogliśmy zobaczyć w Douz, gdzie organizowane są półdniowe lub całonocne (ach, te
gwiazdy! Ale jak zimno!) wycieczki na wielbłądach. Były piaszczyste wydmy, namioty nomadów, placki pieczone w gorącym popiele.
Przereklamowane. Natomiast jazda na wielbłądzie jest czymś wspaniałym! (EA)/okropnym! (LA). Tylko siądźka boli. (Może lepiej zafundować
sobie krótszą przejażdżkę z Nefty).
Ciekawy był przejazd groblą przez środek największego tunezyjskiego słonego jeziora - Wielkiego Szottu
(Szott el Dżerid). Aż po horyzont (ograniczony niewysokimi górami) rozciąga się błotna płaszczyzna, z której gdzieniegdzie, zwłaszcza w
pobliżu szosy, wystają kopczyki soli - niekoniecznie NaCl. Byliśmy w porze deszczowej, świeże deszcze rozmyły solne rzeźby wielbłądów itp.,
które dekorowały czynne latem przydrożne kawiarenki na świeżym powietrzu.
Obejrzeliśmy Tozeur, sympatyczne miasteczko, w którym meczety i stare domy - ale też nowe meczety i szkoły
- zbudowano z ozdobnie układanych szarobeżowych cegieł, a tuż obok rozciąga się wielki gaj palmowy, oraz Neftę znaną ze szczególnego,
ogromnego zagłębienia w ziemi, zwanej La Corbeille (Koszyk), gdzie tryska 150 źródeł. Następnie wzdłuż kolejnego szotu El Gharsa
dojechaliśmy do Chebiki. Wioska na skraju gór została zniszczona przez ulewne deszcze przed paru/oma laty - odbudowano ją w nieco innym
miejscu. W głąb gór biegnie ciasny wąwóz, którym płynie strużka wody. Wąwozem nie da się iść w górę, więc poszliśmy dookoła, przez przełęcz
w górach do szerokiej doliny, w której jest minizapora i niewielki zbiornik - już był wyschnięty. Mimo to woda z kompletnie suchych gór
płynęła nadal, a krajobraz rudych, potrzaskanych warstw skalnych, pionowo ustawionych przez jakiś geologiczny kataklizm, bez jednego drzewka
(prócz palm wzdłuż strumienia) był niezwykły.
|
Wąwóz Mides: widok z góry |
Przewodniki reklamują położony tuż przy granicy algierskiej wąwóz Mides. Wybraliśmy się tam z miejscowości
Tamerza (Tameghza) (hotel z trzcinowymi chatkami, a w pobliżu malowniczy miniwąwozik z miniwodospadem) na przełaj przez góry, niestety z
konieczności (granica - musieliśmy się zameldować na policji) z przewodnikiem. Przegonił nas, staruszków, nieźle, ale warto było. Na krótko
przed zachodem najpierw zajrzeliśmy do tej dziury w ziemi z góry, z okolic wioski Mides, a potem zeszliśmy na dno bocznego odgałęzienia,
żeby następnie przejść kilkaset metrów właściwym wąwozem. Wąwóz jest kręty, ma gdzieniegdzie szerokość zaledwie dwóch metrów, pionowe,
płasko uwarstwione i fantazyjnie zerodowane, kilkudziesięciometrowe ściany, a strumień w razie ulewy potrafi gwałtownie wezbrać nawet do
trzech metrów, co było widać na skałach. My przeszliśmy suchą nogą, po wilgotnym piasku, rozejrzawszy się uprzednio za chmurami burzowymi
(nie było!).
|
Bulla Regia: mozaika Triumf Wenus |
Nie darowaliśmy sobie też przejazdu malowniczym wąwozem Selja. Nie ma w nim drogi (przejście piesze tylko z
przewodnikiem, drogo), ale jest linia kolejowa służąca do przewozu fosforytów. Jeżdżą nią jednak też pociągi osobowe oraz specjalna kolejka
turystyczna nazwana Czerwona jaszczurka, za ciężkie dewizy - z wagonem restauracyjnym, z obsługą w eleganckich strojach i z napadem
bandytów na specjalne zamówienie. Zlekceważyliśmy dewizowe atrakcje i przejechaliśmy się z Metlaoui do Redeyef i z powrotem zwykłym
osobowym. Niestety jednowagonowy pociąg nie stawał dla widoku na każde zamówienie pasażera jak owa turystyczna Jaszczurka. Szkoda, że
większa część najciekawszego kawałka drogi wypada w tunelach.
|
Dougga: świątynia Juno Caelestis |
Na północy Tunezji zwiedziliśmy ruiny czterech miast rzymskich: Sbeďtla (teatr, forum, ciekawe
wczesnochrześcijańskie baseniki do chrztu), Makhtar (niewiele ciekawych obiektów, niewielkie muzeum, deszcz), Bulla Regia i Dougga
(mauzoleum numidyjskiego księcia, ogromne cysterny i niebanalna świątynia Juno Celestis). Zaskoczyły nas rozmiary każdego z miast, ale i
stopień zniszczenia, pozwalający się tylko domyślać, jak się tam żyło. Ze względu na brak miejsca opowiemy krótko jedynie o Bulla Regia,
znanej z niezwykłych podziemnych rezydencji. Dziś można się tylko domyślać, jaki wygląd miały te domy nad powierzchnią gruntu, bo jak
wszędzie pozostały tylko ledwie wystające murki. Ale po wąskich schodach można zejść o piętro w dół, gdzie wokół otwartego od góry (nie
zawsze), otoczonego kolumnami perystylu Rzymianie urządzili sobie pokoje mieszkalne, gdzieniegdzie dość dobrze zachowane. W Bulla Regia
można zajrzeć/zejść do kilku rezydencji, np. do "Domu Myśliwego/polowań", "Domu rybołówstwa" (niestety był akurat niedostępny) i "Domu
Amfitryty". Wszędzie znajdujemy mozaiki podłogowe, które zalewa każdy deszcz i po których, o zgrozo, można deptać (mozaiki naścienne w
większości mają się dobrze, przeniesione do muzeów). Fragment jednej z najbardziej efektownych pokazujemy na zdjęciu.
|
Muzeum Bardo w Tunisie: mozaika Wergiliusz i muzy |
Zwiedziliśmy też dość dokładnie Kartaginę, ale z wyjątkiem muzeum to właściwie strata czasu, jeśli się
widziało np. Douggę.
Tunezja jest prawdziwym skarbcem rzymskich mozaik, w większości powstałych w II-IV wieku. Żeby zobaczyć
mozaiki w dużych ilościach i to te najciekawsze, trzeba się wybrać do muzeum Bardo, położonego w nieciekawej dzielnicy Tunisu. Muzeum mieści
się w dawnym pałacu bejów - efektowne wnętrza! - i zawiera ponoć 1000 mozaik, pozbieranych z 270 (!) stanowisk archeologicznych, a także
rzymskie rzeźby i niebanalne maski fenickie. Muzeum Bardo trzeba zwiedzić koniecznie, jest niezwykłe, także przez swoją architekturę.
Nie należy liczyć na jakąkolwiek egzotykę: Tunezyjczycy ubierają się po europejsku, zimą co najwyżej w
burnus na wierzch, kobiety na wsi owijają się niekiedy po wierzchu dwoma płatami białej tkaniny, jednym w pasie, drugim na głowę.
Budownictwo na ogół okropne. Wszelka "egzotyka" jest tylko na pokaz dla turystów. A w ogóle poza luksusowymi hotelami nad morzem jest to
trzeci świat z wszystkimi jego minusami - z wyjątkiem obfitości dzieci. Dzieci jest mało.