Wenezuela, kraj niemal trzykrotnie większy od Polski liczy około 21 milionów
mieszkańców, skupionych głównie w środkowej części wybrzeża Morza Karaibskiego i w środkowym biegu największej swojej rzeki - Orinoko (2150
km). Na południe od Orinoko rozciągają się tereny niemal całkowicie bezludne - bezkresna Amazonia i rozległa Wyżyna Gujańska, porośnięta
sawanną.
Do Wenezueli nie przyjeżdża się po to, by zwiedzać zabytki (jest tu trochę architektury kolonialnej), ale
na spotkanie ze wspaniałą przyrodą, po przeżycie bezkresnej przestrzeni oglądanej z awionetki lecącej nad oceanem lasu; po to, aby stanąć
przed najwyższym wodospadem świata - Salto Angel.
Będąc w Wenezueli 11 dni (była to tylko część większej wyprawy) wybraliśmy się pod Salto Angel, który jest
największą atrakcją kraju - ma prawie kilometr wysokości (979 m), a potem objeżdżaliśmy dżipem Gran Sabana - część Wyżyny Gujańskiej przy
granicy z Brazylią.
Pierwszy dzień spędziliśmy w Caracas (mieszka tam jedna piąta ludności kraju) zwiedzając m.in. kolonialne
centrum z Plaza Bolvar, na którym stoi pomnik Simona Bolivara, bohatera narodowego, który w pierwszym ćwierćwieczu 19 wieku stanął na czele
powstania, co doprowadziło do wyzwolenia spod panowania hiszpańskiego Wenezueli, Kolumbii, Peru, Boliwii i Ekwadoru.
Następnego dnia luksusowym autobusem (drogi i autobusy dalekobieżne są w Wenezueli doskonałe, ale w
autobusach często przesadzają z klimatyzacją) po 8 godzinach dojechaliśmy do Ciudad Bolivar nad Orinoko. Miasto nazywało się niegdyś
Angostura; nazwę zmieniono na cześć Bolivara, który tu w 1817r. założył swoją bazę, tu też ogłoszono niepodległość w 1819r.
Jest tu ładne kolonialne centrum na wzgórzach z jaskrawo kolorowymi domkami. Wykupujemy wycieczkę do Parku
Narodowego Canaima i pod Salto Angel w Tiuna Tours na lotnisku - 3 dni, noclegi, wyżywienie (b. dobre), łodzie i przeloty 5-osobowymi
samolocikami z Ciudad Bolivar do Canaima i z Canaima do Santa Elena de Uairen za - bagatela - 250 dolarów. Same loty kosztują 130 $, ale
jest to jedyna komunikacja z Canaimą.
Po godzinie lotu ukazuje się wspaniały widok na lagunę Canaima. Rzeka Carrao dzieli się na odnogi tworząc 5
pięknych wodospadów. Woda w rzece i lagunie krystalicznie czysta, choć ma odcień kasztanowy - zabarwiają ją korzenie drzew rosnących w
dżungli na jej brzegach. Na horyzoncie, w tle wodospadów widać tepuis - samotne góry o tysiącmetrowych pionowych ścianach i płaskich, często
bardzo rozległych wierzchołkach. Są to formacje geologiczne charakterystyczne dla tego rejonu Wenezueli, ostańce z twardych skał z
niegdysiejszego płaskowyżu. Szczyty tepuis pokryte są roślinnością endemiczną, która rozwijała się w izolacji przez miliony lat. Tu i w Gran
Sabana jest około 100 tepuis.
Canaima jest małą osadą - niewielu Indian i kilka obozów dla turystów.
Zostawiamy bagaże w obozie, ładujemy plecaczki z tym, co potrzeba na 2 dni do plastikowych worków i
wsiadamy do łodzi. Łódź podpływa pod kolejne wodospady - Salto Ucaima, Golondrina, Hacha. Przechodzimy pod Salto Sapo i po kąpieli w ciepłej
wodzie górskiej rzeki pokonujemy wodospad idąc między ścianą wody a skałą. Po naturalnym moście skalnym przechodzimy nad wodospadem, potem
wzdłuż odnogi rzeki do miejsca, gdzie czeka na nas druga łódź, którą dopłyniemy na nocleg. Płyniemy w górę rzeki około 2 godzin. Otaczają
nas tepuis. Wąska, długa łódź z silnikiem Yamaha płynie szybko, a pionowe ściany Ayuan Tepui nie mają końca. Spływają po nich strugi
niezliczonych wodospadów. Już po ciemku dopływamy do wyspy, na której znajduje się obóz z 80 hamakami pod zadaszeniem, prawie wszystkie
zajęte, głównie przez międzynarodową młodzież.
Wcześnie rano wpływamy w dopływ Carrao - rzekę Churun, aby dostać się pod Angel. Widoki wspaniałe - wokół
pionowe ściany tepuis, nad rzeką dżungla, kwitnące drzewa, kolorowe ptaki, a rzeka górska - z bystrzami i progami. W pewnym miejscu
przegradzają ją wielkie głazy. Podziwiamy kunszt obu Indian prowadzących łódź, że płynąc bardzo szybko ani razu nie przytarli dnem o
kamienie.
Po 2 godzinach dopływamy do miejsca, skąd jeszcze 1,5 godziny w górę przez dżunglę i mamy mirador - punkt
widokowy na Salto Angel. Salto Angel spada z Ayuan Tepui, którego płaski szczyt ma powierzchnię 700 km kwadratowych!
Nazwa wodospadu pochodzi od amerykańskiego lotnika Jimmiego Angela, który w 1937r. wylądował awionetką na
szczycie tepui, utknął w bagnie i nie mógł wystartować. Jakimś cudem udało mu się zejść z żoną i 2 towarzyszami i po 11 dniach przedzierania
się przez dżunglę dotrzeć do siedzib ludzkich.
Przy wodospadzie trzeba być rano - jest lepsza widoczność, po południu często pada deszcz. Kiedy płynęliśmy
z powrotem, deszcz nas dopadł i zdecydowaliśmy wracać wprost do Canaimy, nie do obozu na wyspie.
Następnego dnia dwiema awionetkami polecieliśmy do Santa Elena de Uairen. Widoki były jeszcze lepsze niż
podczas lotu do Canaimy, leciało się nawet nad jednym tepui. Na lotnisku czekał na nas Ricardo, przedstawiciel Tiuna Tours w Santa Elena,
który załatwił nam samochód terenowy i był naszym przewodnikiem.
Gran Sabana to pagórkowata bardzo rozległa wyżyna, zajmująca obszar wielkości Holandii, prawie bezludna, z
której gdzieniegdzie wyrastają tepuis. Jedną z najwyższych tepuis jest Roraima o wysokości 2810 m, na którą urządzane są 5-dniowe wycieczki
z namiotami. Szczyty tepuis bywają bardzo zerodowane, z mostami skalnymi i niezwykłymi formami skał; na Roraimie jest nawet jeziorko z
licznymi koloniami kryształów górskich.
30% powierzchni Gran Sabana zajmują lasy galeriowe, resztę step. W skalnych łożyskach płyną tu najczystsze
chyba na świecie rzeki, tworzące piękne, czasem wielostopniowe wodospady. Niektóre z nich znajdują się niedaleko głównej międzynarodowej
drogi prowadzącej do Brazylii, jak Salto Kama, Salto Arapena i inne. Jednym z najciekawszych jest Quebrada de Jaspe - jaspisowy wodospad.
Rzeka o szerokości Świdra ma dno z czerwonego jaspisu, a płynie wśród tropikalnej roślinności - trafiają sie nawet paprocie drzewiaste.
Kąpaliśmy się przy wodospadach, bo woda była ciepła, ale trzeba się było szybko ubierać, bo plagą Gran
Sabany są puri-puri - niegroźne, ale bardzo dokuczliwe niewidoczne meszki, po których przez 3 tygodnie jeszcze swędzi skóra.
Przeżyciem było El Pauji. Trzeba tam było długo jechać podłą drogą (po drodze odchodziliśmy jeszcze do
dwóch wodospadów i na dwa miradory). Weszliśmy stromą ścieżką na grzbiet opadający urwiskiem w stronę morza lasu. Była to Amazonia - 4000
kilometrów lasu w linii prostej.
Z Santa Elena ponad 700 km do Ciudad Bolivar autobus jechał 11 godzin, a z Ciudad Bolivar lepszy autobus do
Caracas podobny dystans przebył w 8 godzin. W Caracas telewizja pokazywała nieustające demonstracje, ale na lotnisko dojechaliśmy bez
przeszkód.