Naszą kolejną podróż rozpoczynamy w Madrasie -
czwartym pod względem liczby ludności mieście Indii, stolicy stanu Tamil Nadu. Oficjalna nazwa tego miasta
brzmi obecnie Chennai i jest wynikiem, widocznej również w wielu innych miejscach Indii, tendencji do
odrzucania "znienawidzonych" nazw postkolonialnych, choć prawie nikt poza oficjelami oraz urzędnikami kolei
nie posługuje się nową nomenklaturą. Miasto to założone zostało przez Brytyjską Kompanię Wschodnioindyjską
na podwalinach małego rybackiego portu, przekazanego do użytku Kompanii przez Radżę Chandragiri, ostatniego
władcę tamilskiego Królestwa Vijayanagar. Wzniesiony wówczas Fort św. Grzegorza, którego budowę w
ostatecznym kształcie ukończono w 1653r., jest tu do dnia dzisiejszego. Dawne rezydencyjne budynki Kompanii
stanowią dzisiaj siedziby władz Tamil Nadu, mieszcząc w swych wnętrzach również nieduże muzeum, prezentujące
bardzo ciekawą kolekcję pamiątek z okresu kolonialnej świetności Madrasu. Nieopodal koszar, które nadal
służą celom armijnym znajduje się Kościół św. Marii, będący najstarszym zachowanym kościołem wybudowanym
przez Brytyjczyków w Indiach. Tuż za zachodnimi murami fortu mieści się, godny odwiedzenia choć pomijany
przez większość przewodników, cmentarz pod tym samym co kościół wezwaniem, na którym w majestatycznych
grobowcach spoczywają kolejne pokolenia twórców potęgi East India Company. Swój dynamiczny rozwój miasto
zawdzięcza potężnemu, usytuowanemu na północ od fortu portowi morskiemu, wokół którego rozwinęła się stara
handlowo-mieszkalna część miasta - George Town. Oczy każdego turysty przykuwa tu potężny, o intensywnej
czerwonej barwie, zwieńczony licznymi wieżami i kopułami High Court Building. Budynek ten, kryjący w swych
przepastnych wnętrzach siedziby sądów, kancelarii prawniczych etc., wybudowany został w 1892r. w stylu
indo-saraceńskim, stając się drugim co do wielkości budynkiem sądowniczym świata.
Wybrzeże oceaniczne na południe od portu ma charakter długiej na 13 km
piaszczystej plaży, pełnej rybackich łodzi i sieci, okupowanej, zwłaszcza w części położonej bliżej miasta,
przez niezliczonych sprzedawców samosy, orzeszków ziemnych i innych specjałów indyjskiego fast foodu.
Hinduistycznym sercem religijnym Madrasu jest Świątynia Kapaleeshwarar,
dedykowana Sivie. Prowadzące do jej wnętrza typowe dla świątyń tamilskich wieże bramne zwane gopuramami,
ozdobione są niezliczonymi bajecznie kolorowymi rzeźbami i płaskorzeźbami, przedstawiającymi wizerunki bóstw
z hinduistycznego panteonu. Drogi okalające świątynię, pełne straganów sprzedających dewocjonalia oraz
wonne, ofiarne girlandy kwiatów, prowadzą nas ponownie ku wybrzeżu, gdzie w 1504r. wybudowana została
Katedra św. Tomasza, będąca domem dla pośmiertnych szczątków św. Tomasza Apostoła.
Zapoznawszy się z historią i dniem dzisiejszym Madrasu wyruszamy na
Andamany, będące głównym celem pierwszego etapu naszej podróży.
Andamany oraz leżące na południe od nich Nikobary to archipelagi, na które
składa się ponad 300 koralowych i wulkanicznych wysp i wysepek, rozciągniętych w układzie południkowym w
sercu Zatoki Bengalskiej. Te bujnie porośnięte tropikalnym lasem deszczowym, w dużej części nadal nie
zamieszkane wyspy dzieli od wybrzeży subkontynentu indyjskiego nieomal dwukrotnie większy obszar morza
aniżeli od wybrzeży Birmy (Myanmaru), Tajlandii czy indonezyjskiej Sumatry, co nie zmienia faktu, iż
administracyjnie należą one do Indii. Korzenie etniczne i kulturowe ludów tubylczych zamieszkujących te
wyspy nie wykazują związków z Indiami. Na wyspie Dugong Creek w archipelagu Małych Andamanów żyje na 100
km2 rezerwatu niewielu ponad 100 ostatnich przedstawicieli negroidalnego ludu Onge, którego
populacja, w wyniku chorób oraz wyrębu lasów, stanowiących ich tradycyjne źródło utrzymania, zmniejszyła się
w ciągu ostatnich 100 lat o ponad 90%. Podobny los spotkał niegdyś ponadpięciotysięczną populację
Andamańczyków, negroidalnego ludu tubylczego, który zamieszkiwał cały Andaman Północny wraz z okalającymi
wysepkami. Zdziesiątkowani przez odrę, grypę i syfilis, zawleczone tu przez Brytyjczyków, żyją obecnie
jedynie w rezerwacie na małej wyspie Strait, w liczbie 30 ludzi. Na najgęściej skolonizowanych wyspach -
Południowym i Środkowym Andamanie - żyje, liczące dziś jedynie 250 ludzi, negroidalne plemie Jarawa, słynące
z waleczności i ostrej niechęci do obcych. Wycinanie lasów, wyniszczenie andamańskich świń, stanowiących
obok kokosów główne pożywienie Jarawa, oraz poprowadzenie przez indyjskie władze drogi północ-południe przez
obie zamieszkane przez nich wyspy, stanowi podstawę do powtarzających się średnio dwa-trzy razy do roku
krwawych, zbrojnych wystąpień przeciwko hinduskim przybyszom. Z tej racji transport samochodowy na obszarach
zamieszkanych przez Jarawa odbywa się pod czujną eskortą żołnierzy indyjskich. Na Północnym Sentinelu żyje w
całkowitej izolacji od obcych, niezmiernie niechętny im negroidalny lud - Sentinelczycy. Jak się szacuje,
populacja około 120 ludzi żyje tu w warunkach całkowicie naturalnych, gdyby pominąć raz na 2-3 lata wysyłany
w celu określenia aktualnej liczebności plemienia statek, z którego dla wywabienia Sentinelszyków z głębi
wyspy wyrzucane są dary: kokosy, banany, plastikowe miski i kubły, a nawet świnie, co pokazują zdjęcia w
Muzeum Antropologicznym w Port Blair. Rezerwaty ludów tubylczych są izolowane od terenów skolonizowanych z
zastosowaniem skrupulatnych metod wojskowo-policyjnych, co sprawia, że w praktyce nie istnieje możliwość
bezpośredniego kontaktu turystów z tubylcami. Jedynie w czasie przejazdu autobusem drogą północ-południe
przez tereny Jarawa, można niekiedy z okien autobusu, przymusowo zamkniętych, zobaczyć pojedynczych
przedstawicieli tego ludu, lecz fotografowanie jest z całą stanowczością zakazywane przez eskortujących
autobus żołnierzy.
Wśród ludności napływowej na wyspach dominują Tamilowie przesiedleni przez
władze Indii ze Sri Lanki oraz Bengalczycy zamieszkujący zwłaszcza Wyspę Neil. Osiedlili się tu także
Birmańczycy, a wśród nich birmańska rodzina prowadząca w Port Blair fantastyczną restauracyjkę o nazwie
"China Room" (kuchnia chińska i birmańska, w tym owoce morza - "palce lizać"), oraz nieliczni Nepalczycy i
Tajowie.
Ze względów etnograficznych, politycznych i militarnych (bazy marynarki
wojennej) pobyt obcokrajowców na Andamanach wymaga udokumentowanej zgody - "permitu". Docierając na Andamany
drogą lotniczą (trzy razy w tygodniu loty Indian Airlines z Madrasu lub Kalkuty do Port Blair, bilet w dwie
strony dla osób powyżej 30 roku życia - 210 USD, dla młodszych 25% zniżki, czas przelotu: 1,55 h), tak jak
my to czynimy, permit uzuskuje się po wylądowaniu w Port Blair (formalności trwają kilka minut, "permit"
jest bezpłatny, odnotowywane są pobyty w krajach o napiętych stosunkach z Indiami, zwłaszcza Pakistanie i
Myanmarze [Birmie]). W przypadku wybrania drogi morskiej (tylko jeden rejs w tygodniu z Madrasu i Kalkuty,
opłata za łóżko w kabinie zależnie od standardu 2000-2500 Rs tj. ok. 45-57 USD w jedną stronę, dodatkowo
300 Rs tj. ok. 7 USD dziennie opłaty za posiłki, rejs trwa zależnie od stanu oceanu 3-4 dni na trasie
Madras-Port Blair i 4-5 dni na trasie Kalkuta-Port Blair) konieczne jest uzyskanie permitu jeszcze przed
wypłynięciem, co można uczynić w Biurze Rejestracji Obcokrajowców w Madrasie lub Kalkucie (procedury trwają
2-4 godzin), Ministerstwie Spraw Zagranicznych w Delhi (procedury trwają 2 dni!). Indyjska Korporacja
Żeglugowa zwykle nie sprzedaje biletów na rejs bez okazania "permitu", a jeśli nawet to uczyni, to po
dopłynięciu nie będzie możliwe opuszczenie statku, chyba że pod eskortą w celu wykupienia w kasie portowej
w Port Blair biletu powrotnego.
"Permity" wydawane są na 14 lub 30 dni (w uzasadnionych przypadkach możliwe
jest jednokrotne przedłużenie ważności "permitu" o 2-3 dni) i umożliwiają pobyt w Port Blair oraz
bezpośredniej jego okolicy na Andamanie Południowym, wioskach Rangat i Mayabunder na Andamanie Środkowym,
Diglipur na Andamanie Północnym, a także przebywanie na wyspach Neil, Havelock i Long. Zgoda obejmuje
ponadto prawo do odbycia jednodniowych wycieczek (bez prawa nocowania) na Mt. Harriet, do wsi Madhuban,
Chirya Tapu, Wandoor oraz na wysepki Ross, Red Skin, Jolly Buoy, Cinqe i Viper. W przypadku gdy miejsce
docelowe stanowi element Parku Narodowego, należy wykupić u władz Parku niezależny "permit".
Port Blair - stolica administracyjna wysp, jest szeroko rozłożonym na
wzgórzach między zatokami południowego odcinka wschodniego brzegu Andamanu Południowego portowym
miasteczkiem i zarazem jedynym miastem Andamanów. Pierwszy port został tu założony w początkach XVIII w.
jako baza dla piracko-wojennej floty na służbie Marat, dowodzonej przez admirała Kanhoji Angre. Flota ta
skutecznie łupiła okręty portugalskie, holenderskie i brytyjskie aż do 1729r., kiedy w odwecie za napaść i
przejęcie jachtu brytyjskiego gubernatora Bombaju, połączone brytyjsko-portugalskie siły morskie ostatecznie
rozgromiły jednostki admirała Angre. Od tego momentu datuje się kontrola Korony Brytyjskiej nad wyspami. W
końcu XIX w. założono tu kolonię karną dla indyjskich "bojowników o wolność", której symbolem stało się,
stopniowo rozbudowywane, więzienie "Cellular Jail". Dziś budynki więzienia stanowią muzeum - pomnik
niepodległościowych aspiracji narodu indyjskiego. Godne zwiedzenia są pozostałe miejscowe muzea, zwłaszcza:
Muzeum Rybackie, z ciekawą akwaryjną kolekcją ryb, skorupiaków, ukwiałów, koralowców i innych stworzeń, w
które obfitują tutejsze wody; Muzeum Morskie "Samudrika" z imponującą ekspozycją muszli i szkieletów
koralowców oraz bogatymi materiałami obrazującymi geologię i historię rozwoju wysp; Muzeum Antropologiczne,
pozwalające zobaczyć przynajmniej na zdjęciach miejscowe ludy tubylcze oraz wyrobić sobie na podstawie
eksponatów opinię o ich stylu życia. Nasze zainteresowanie wzbudza także maleńkie ZOO, w którym podziwiać
można licznych przedstawicieli spośród ponad 200 endemicznych gatunków zwierząt zamieszkujących te wyspy z
andamańskimi gołębiami, świniami oraz wężożernymi orłami na czele. Ciekawostką jest także jeden z
największych w Azji, mieszczący się na małej wysepce Chatcham nieopodal miasta, tartak specjalizujący się w
przetwarzaniu drewna egzotycznych, występujących na tych wyspach gatunków drzew.
Główną atrakcją Andamanów nie jest jednak miasto lecz krajobrazy wysp i
przyroda z cudami rafy koralowej na czele. Najdogodniejszymi miejscami do podziwiania bogactwa natury są:
- Mahatma Gandhi National Park, obejmujący swym zasięgiem 15 wysepek i 280 km2 morza.
Dojeżdżając wypożyczonym w Port Blair motorowerem do wsi Wandoor na zachodnim wybrzeżu, uzyskujemy "permit"
na wypłynięcie na teren Parku, rezerwujemy rejs na wyspy Red Skin i Jolly Buoy, i ... 50 gatunków
koralowców w pełnej różnorodności form i barw, bajecznie kolorowe ryby, małe rekinki (bezpieczne), wabiące
fioletowe i różowe ciała wielkich małży w wąskich rozchyleniach fantazyjnych muszli, liczne tęczowe kraby i
krewetki, żachwy - słowem podwodny raj, dostępny z uwagi na płytkie położenie rafy nawet bez pełnego sprzętu
nurkowego, wystarcza maska z "fajką". Nad turkusową taflą wody białe piaszczyste plaże, namorzyny rosnące na
płytkim przybrzeżnym pasie morza, na krańcach plaż, a w sercu wysepek tropikalny, tryskający zielenią las
deszczowy.
- Mt. Harriet National Park, z najwyższym na wyspach wzniesieniem (365 m n.p.m.), które dało nazwę
Parkowi.
Po dojechaniu malowniczą drogą lądową z Port Blair, dającą szansę podziwiania
maleńkich wioseczek i kipiących zielenią lasów, uzyskujemy "permit" w siedzibie dyrekcji parku i mozolnie,
walcząc z dławiącą się na stromej leśnej dróżce Hondą Kinetic, osiągamy wierzchołek najwyższej "góry"
Andamanów. Wspaniały widok na meandrujące wybrzeże wyspy, kwiaty i wabione przez nie wielkie kolorowe
motyle, nieco niżej ruiny letniej rezydencji brytyjskiego gubernatora wysp, zburzonej przez wkraczających na
wyspy w czasie II wojny światowej Japończyków, to niewątpliwe atrakcje tego miejsca. Do Port Blair wracamy
promem odpływającym ze znajdującego się u stóp góry Bambusowego Nabrzeża.
- Wyspa Havelock, oddalona o 54 km na północny wschód od Port Blair.
Prom odpływający z portu w Zatoce Feniks dowozi nas po czterech godzinach
rejsu do brzegów wyspy. Po "zaokrętowaniu się" w jednym z trzech istniejących na tej wyspie i jedynym tanim
hoteliku - Gauranga Lodge, białe plaże, bajeczna rafa koralowa, turkusowe wody oceanu z licznymi delfinami,
żółwiami i olbrzymimi rybami stoją przed nami otworem. Wioseczki na tej wyspie nie mają nazw lecz kolejne
numery. Najpiękniejsze plaże i rafy rozciągają się nieopodal wioski Nr 7. Dopuszczalne jest rozbicie
namiotu, jednak pogoda w okresie monsunu potrafi kaprysić.
- Wieś rybacka Chiriya Tapu na południowym krańcu Południowego Andamanu.
Źródłem zachwytów jest już droga do tej oddalonej o 30 km od Port Blair
wioseczki, prowadząca wschodnim wybrzeżem wyspy, obfitującym w palmowe gaje, wulkaniczne wysokie brzegi,
małe piaszczyste zakola plaż, malownicze wsie i stopniowo ku południowi potężniejący las deszczowy z
plątaniną epifitów i dźwigającymi je wyniosłymi drzewami, wspartymi na podporowych korzeniach. Najłatwiej i
najprzyjemniej dojechać tu wynajętym motorowerem, choć kursują też co 2-3 godziny rejsowe, ciasne i duszne
autobusy z Port Blair. Chiria Tapu wita nas chatkami z palmowych liści, barwnymi rybackimi łodziami i
położoną 10 minut jazdy dalej plażą. Jedną z miejscowych łodzi płyniemy na wyspę Cinque, kolejny koralowy
raj należący do Mahatma Gandhi National Park, acz niedostępny od strony Wandoor.
Swoistą atrakcją jest podróż na północ, przez Rangat do wsi Mayabunder na
Andamanie Centralnym, odbywana w zatłoczonym rejsowym autobusie (motorowerem można dojechać najwyżej do
posterunku oddalonego o około 40 km od Port Blair), przejeżdżającym z zamkniętymi na głucho oknami pod
eskortą uzbrojonych po zęby indyjskich żołnierzy przez tereny zamieszkane przez Jarawa.
Baza noclegowa oraz transport, zwłaszcza poza Port Blair, rozwinięte są
bardzo słabo, co diametralnie odróżnia Andamany od "typowych Indii", będąc wynikiem tylko nieznacznego
otwarcia tych wysp oraz tendencji do rozwoju jedynie marginalnej, drogiej turystyki zorganizowanej,
skierowanej głównie do wyższych warstw społeczeństwa indyjskiego nie zaś do obcokrajowców, na podobieństwo
sytuacji po zachodniej stronie subkontynentu na Wyspach Lakshadweep.
Opuszczamy "wyspy szczęśliwe", udając się drogą lotniczą ponownie do
Madrasu, aby rozpocząć drugą fazę naszej wyprawy, której celem jest eksploracja południowych, nadbrzeżnych
prowincji Indii.
Wieczorny autobus Thiruvalluvar Transport Corporation wiezie nas do
Kanchipuram - jednego z siedmiu świętych miast hinduizmu, byłej stolicy tamilskiego Królestwa Pallava,
promieniującego, między VI i IX wiekiem naszej ery, ideami religijnymi, kulturowymi i społecznymi także na
tereny indonezyjskiej dziś Jawy, przybrzeżnych rejonów obecnej Tajlandii i Kambodży. Po Pallava swą stolicę
ustanowiło tu Królestwo Chola, kontynuując zapoczątkowany przez poprzedników styl drawidyjski w bogatej
architekturze. Z 1000 obecnych tu niegdyś świątyń przetrwało do czasów nam współczesnych 125, rozrzuconych
w mieście i w jego okolicy. Największą i najświętszą z nich jest świątynia Sri Ekambaranathar, której
patronem jest Bóg Drzewa Mangowego - Eka Amra Nathar, będący tamilską inkarnacją Sivy. Liczące, jak głoszą
podania, 3500 lat drzewo-bóg stoi nadal na otwartym dziedzińcu świątyni, otoczone tysiąckolumnowymi,
zapewniającymi medytacyjny, chłodny mrok, hallami. Opuszczając pierwszą zwiedzoną świątynię przez
59-metrowej wysokości wieżę bramną (gopuram), kierujemy się ku następnej, leżącej przecznicę dalej świątyni
Kamakshi Amman, słynącej ze złotych gopuramów, potem do następnej - Vaikunta Perumal, następnej i..., w
każdej namaszczani dotknięciem trąby żywego wcielenia Boga Genesza (Ganesia) - świątynnego słonia.
Dla Hindusa Kanchipuram kojarzy się, obok świętości, przede wszystkim z
tkaninami jedwabnymi, produkowanymi tradycyjnymi metodami w licznych tutejszych tkalniach, słynnymi na całe
Indie i uznawanymi za najprzedniejsze do wyrobu sari.
Kolejny nasz cel to położone na piaszczystym wybrzeżu oceanicznym
Mahabalipuram (Mamallapuram) - druga stolica i główny port morski dawnego Królestwa Pallava. Miasteczko to
słynie z wykutych w litej skale obiektów sakralnych, pochodzących z VII wieku naszej ery i stanowiących
światowej sławy pierwowzory stylu drawidyjskiego. Godne najwyższego polecenia są tu: świątynia Shore,
położona na wysuniętym w morze skalno-piaszczystym cyplu; kamienne halle, świątynki i figury bogów zwane
Mandapams i Rathas oraz płaskorzeźby przedstawiające mityczną opowieść o powstaniu i kreacji Gangesu.
Opuściwszy urokliwe Mahabalipuram, po 4 godzinach jazdy zatłoczonym
autobusem linii 188, docieramy do oddalonego o 95 km na południe Pondicherry. Ta była francuska kolonia
założona w początkach XVIII wieku stanowi dziś, wraz z dwoma innymi ex-francuskimi terytoriami: Karaikal i
Mahe, odrębne Terytorium Unijne Pondicherry. Wschodnia, nadmorska część miasta zachowała liczne ślady
francuskiej elegancji w postaci, odrestaurowanych niedawno staraniami Aśramy Aurobindo i Alliance Francaise,
willi i rezydencji. Uwagę przykuwają: budynek Konsulatu Francuskiego, Hotel de Ville, kościół świętego
Marcina, pomnik dedykowany "Indyjskim Francuzom" poległym w dwóch ostatnich wojnach oraz współczesny już
pomnik Gandhiego, leżące wzdłuż nadmorskiego Bulwaru Gouberta. Ulice i skwery tej części miasta zachowały
nie tylko francuski styl, ale i nazwy, upamiętniające m.in. Romain Rolanda, Victora Simonela czy Dumasa.
Porządku strzegą nadal policjanci w czerwonych kepi. Powodem, dla którego przybywają tu liczni przybysze z
całego świata, nie jest często postkolonialny szarm miasteczka, lecz Aśrama Sri Aurobindo oraz założona z
jego inspiracji eksperymentalna wioska Auroville. Działalność aśramy, oparta o syntezę jogi i współczesnej
wiedzy naukowej, skupia się na edukacji językowej, informatycznej oraz wdrażaniu nowych technologii
produkcji przemysłowej i uprawy ziemi, przynosząc obok dyskusyjnych efektów eksperymentu socjo-politycznego,
jakim jest Auroville, także pozytywne skutki w postaci poprawy warunków życia mieszkańców prowincji.
Kolejnym celem naszej podróży jest pierwsza stolica antycznego Królestwa
Chola - Thanjavur (Tanjore). To obecnie małe i nieco senne miasteczko kryje w sobie jeden z najciekawszych
kompleksów sakralno-fortecznych Tamil Nadu - Świątynię Brihadishwara, zbudowaną z 81-tonowych granitowych
bloków, tworzących w części centralnej 63-metrowej wysokości gopuram świątynny. Bloki te transportowane były
z oddalonych o 6 km kamieniołomów, a następnie ustawiane, formowane i rzeźbione za pomocą technik
analogicznych do tych, które stosowali Egipcjanie budując swe piramidy.
Jeszcze tego samego dnia docieramy do Tiruchchirappalli (Trichy) - miasta
wojen, które przetaczały się tędy wielokrotnie, począwszy od czasów antycznych, kiedy konkurowały o miasto
królestwa Chola, Pallava i Pandya, aż po czasy nowożytne, gdy o wpływy kolonialne walczyli Brytyjczycy i
Francuzi. Nad miastem góruje położony na 83-metrowej skale fort i świątynia w jednym. Po sąsiedniej stronie
rzeki Cauvery znajdują się imponujące kompleksy świątynne Sri Ranganathaswamy i Sri Jambukeshwara, których
potężne gopuramy górują nad rozległymi gajami palmowymi.
Kolejnym miastem na naszej drodze jest niegdysiejsza stolica Królestwa
Pandya - Madurai, z obleganą przez liczne zorganizowane grupy turystyczne Świątynią Sri Meenakshi i jej,
przedstawianymi na bodaj każdej pocztówce z Tamil Nadu, oblepionymi tysiącami kolorowych rzeźb gopuramami.
Niezmiernie ciekawym, choć niezbyt zadbanym, zwłaszcza od zewnątrz, obiektem jest wybudowany w 1636 roku
Pałac Tirumalai Nayaka - władcy z dynastii Nayaków, panującej tu w XVII i XVIII wieku.
Opuszczając wczesnym świtem Madurai udajemy się autobusem TTC
w 4-godzinną drogę do miasteczka Rameswaram, leżącego na pierwszej z łańcucha wysp tworzących Most Adama,
który spina subkontynent indyjski z Cejlonem. Miejsce to zatraciło swe znaczenie handlowe z racji na napięte
stosunki Indii ze Sri Lanką. Jest ono dziś głównie centrum pielgrzymkowym wyznawców Sivy i Wisznu, gdyż jak
głosi Ramajana, w miejscu gdzie stoi odbudowana po szalejącym tu w 1964r. tragicznym cyklonie Świątynia
Ramanathaswamy, Bóg Rama, będący inkarnacją Wisznu, złożył hołd Sivie po bitwie o Sri Lankę. Wokół wyspy
ciągną się malownicze plaże, w niektórych miejscach mające nawet do 2 km szerokości. Ukryte pod palmami
maleńkie wioski rybackie, rafa koralowa u brzegów i tańczące na falach łodzie sprawiają, że miejsce to jest
kolejnym upalnym rajem na ziemi.
Długa, męcząca noc, spędzona w rozklekotanym autobusie, kończy się
czerwono-złotym wschodem słońca na krańcu Indii. Jesteśmy na Przylądku Komoryn w miasteczku Kanyakumari.
Tutaj wody Zatoki Bengalskiej spotykają się z wodami Morza Arabskiego, stanowiąc jeden wspólny Ocean
Indyjski. Miejsce o takim położeniu nie mogło pozostać niezauważonym dla zaopatrzonych w wybujały
spirytualizm Hindusów, czego dowodem jest wybudowana na oceanicznym brzegu Świątynia Kumari Amman,
dedykowana bogini Kanya - wiecznie młodej dziewicy będącej inkarnacją Devi, żony Sivy. Na sąsiadującej ze
świątynią skale wysuniętej o 400 m w morze znajduje się kolejne, współczesne już sanktuarium, upamiętniające
hinduistycznego przywódcę duchowego i filozofa Swami Vivekananda, który przybył tu w 1892 roku, wybierając
tę skałę na miejsce swej medytacji. Kanyakumari to także malownicza rybacka mieścina, której pokryte
czerwoną dachówką domki okalają potężną neogotycką bryłę kościoła wybudowanego tu przez brytyjskich
kolonistów.
Kolejny dzień wprowadza w naszą podróż znaczącą innowację - zaczynamy się
przemieszczać na północ do Kerali. Pociąg Kanyakumari Express, którego wagony pamiętają chyba Rudyarda
Kiplinga, w ciągu 8 godzin dowozi nas do Koczin (Cochin), a ściślej do jego śródlądowej dzielnicy Ernakulam,
które stanowiło do niedawna odrębne miasto. Koczin, dzięki naturalnemu systemowi rozległych zatok, wysp i
półwyspów, od ponad 2000 lat jest miastem portowym, stanowiąc dziś potężną bazę dla floty handlowej i
wojennej. To znajdujące się na Wybrzeżu Malabarskim keralskie handlowe "okno na świat" przyciągało od wieków
licznych przybyszów. W pierwszym wieku po Chrystusie, wraz ze św. Tomaszem Apostołem przybyli tu pierwsi
chrześcijanie oraz Żydzi. Ci ostatni, zyskawszy przychylność Króla Ravi Varmana I utworzyli na przełomie I i
II wieku naszej ery dobrze prosperujące maleńkie żydowskie królestwo. Do dziś w południowej części Koczin,
zwanej Mattancherry, istnieje malownicza dzielnica żydowska z jedyną w Indiach, liczącą około 20 wiernych,
mojżeszową gminą wyznaniową, kultywującą ewoluujące w oderwaniu i izolacji od głównego nurtu judaizmu
tradycje. Znawcy dopatrują się w praktykowanym tu obrządku, zwłaszcza w pieśniach, prastarych wpływów
babilońskich oraz późniejszych zapożyczeń z hinduskich ragas. Godna wnikliwego zwiedzenia jest tutejsza
synagoga, założona w 1568r. i odbudowana w dzisiejszym kształcie w czasie panowania Holendrów po
wcześniejszych zniszczeniach, jakich dokonali niechętni wspólnocie Portugalczycy.
Podróże św. Pawła sprawiły, iż chrześcijaństwo, zwłaszcza syryjskiego
ortodoksyjnego obrządku, zakorzeniło się tu wcześniej aniżeli w Europie, co - jak dowodzą źródła - było
niemałym zaskoczeniem dla przybyłych tu 500 lat temu portugalskich kolonistów. Po Portugalczykach pozostały:
kościół św. Franciszka, w którym przez 14 lat spoczywały szczątki Vasco da Gama, później przeniesione do
Lizbony; Bazylika Św. Krzyża oraz, wybudowany w darze dla Radży Koczin, Pałac Mattancherry.
Przechodząc z rąk do rąk, Koczin przejęte zostało w 1664r. przez Holendrów,
którzy przebudowali pozostałe po poprzednikach kościoły oraz pałac Radży. Szczątki wielu holenderskich
przybyszy do dziś spoczywają na maleńkim, zarośniętym wszędobylską zielenią zapomnianym cmentarzyku. Po
Holendrach nadszedł czas na Brytyjczyków, którzy znacznie rozbudowali infrastrukturę portu, po czym nadeszła
"upragniona" wolność.
Będąc w Koczin nie sposób nie zauważyć jeszcze jednego dowodu wpływów
zewnętrznych w tym mieście - olbrzymich chińskich sieci podbierakowych, stojących gęstym rzędem wzdłuż
wybrzeża, wprowadzonych tu przez przybyszów z dworu Kublai Khana.
Widowiskiem, którego nie wolno nie zobaczyć, są występy teatrów tańca
Katakali, prezentujących mityczne sceny rodem z Ramajany i Mahabharaty, tańczone przez misternie ozdobionych
makijażem aktorów (wyłącznie mężczyzn), posługujących się jedynie ruchem, gestykulacją i bogatą, wyrazistą
mimiką jako środkami artystycznego wyrazu.
Po urokach eklektycznej Kerali docieramy w naszej podróży do Goa -
największej z byłych portugalskich kolonii w Indiach, która mimo włączenia do Indyjskiej Unii zachowała
wiele ze swej kulturowej odrębności. Rzymski katolicyzm jest nadal dominującą tu religią. W modzie damskiej
królują krótkie spodnie, T-shirty, spódnice, nie zaś sari. Produkowane są nadal liczne tradycyjne trunki -
wina Porto z obowiązkowym "Portugese styl" na etykiecie, wódki z orzechów cashew i kokosów, zwane feni i
kilka gatunków piwa.
Goa to przede wszystkim piaszczyste plaże, malownicze zatoki, kościółki,
forty, palmowe gaje, pola ryżowe, niezliczone małe hoteliki, bary i restauracyjki, serwujące wyśmienicie
przyrządzone owoce morza a także goańskie kiełbaski - dowód ciągle obecnych portugalskich wpływów w kuchni,
wieprzowinę vindaloo czy sarpotel - miejscowe danie z wieprzowej wątroby. Po inwazji "dzieci-kwiatów"
pozostał, mimo surowych restrykcji policyjnych, wszędobylski pokątny handel haszyszem, zwanym przez
miejscowych czaras.
Chcąc swobodnie zwiedzić całe Goa, wybieramy najdogodniejszy do tego celu
środek lokomocji - wypożyczony motocykl. Dzień po dniu ulegamy narastającej fascynacji oglądając:
- położony na najdalej wysuniętym na północ skrawku Goa Fort Terekhol z maleńkim poportugalskim kościółkiem;
- plaże Arambolu z palmami schodzącymi wprost do morza;
- miejsca lęgowe żółwi morskich nieopodal Chopdem;
- majestatyczne kształty Fortu Chapora;
- wulkaniczne klifowe brzegi i schowane w zatoczkach malownicze plaże Vagatoru;
- nie mniej fascynujące krajobrazy wybrzeża oraz kipiący kolorami środowy pchli targ w Anjunie;
- piaszczyste, długie plaże Calangute;
- surowy, wrośnięty w skałę Fort Aguada z aktywną do dziś latarnią morską;
- Kościół Niepokalanego Poczęcia w Panji, gdzie portugalscy żeglarze składali dziękczynienie za szczęśliwe
doprowadzenie ich do wrót Goa;
- majestatyczne Stare Goa z pyszniącymi się na wzgórzu kościołami;
- leżące w okolicach Pondy barwne świątynie hinduistyczne oraz maleńki meczet Safa Shahouri, ocalały z
czasów przedportugalskich;
- hałaśliwe targowe miasta Mapusa i Maragao;
- uwielbiane przez hedonistycznie nastawionych do słońca turystów plaże Colvy.
Po odbyciu długiej podróży autobusowej z Goa przez Bombaj,
docieramy do kolejnej portugalskiej ex-kolonii - Diu.
Jest to maleńka, na 13 km długa i na 3 km szeroka
wysepka na północnym krańcu Morza Arabskiego, oddzielona od Gujaratu wąskim krętym kanałem morskim.
Opanowana na krótko przez perskich przybyszów, stała się w XVI wieku portugalską kolonią, strzegącą
kontaktów handlowych z Imperium Mogolskim i Sułtanatem Gujaratu. Po odbiciu z rąk portugalskich w 1961 roku
w ramach propagandowo okrzyczanej Operacji Vijaj, stała się Terytorium Unijnym Indii. Mimo podobieństwa do
portugalskiego niegdyś Goa, Diu zachowuje wiele cech odmienności wynikających z sąsiedztwa islamskiego
Gujaratu. W leżącym na wschodnim krańcu wyspy miasteczku Diu uwagę naszą przykuwają ruiny portugalskiego
fortu zbombardowanego w czasie Operacji Vijaj, majestatyczne bryły kościołów św. Tomasza, św. Pawła i św.
Franciszka, kręte uliczki starego miasta, warowne mury miejskie, tętniące życiem targowym place oraz
kameralny port rybacki. Poza miastem cieszą oczy potężne klifowe brzegi, rzadko odwiedzana przez turystów,
acz urokliwa plaża Nagoa i gwarne rybackie miasteczko Vanakbara.
Przejeżdżając przez współczesną, betonową bramę, symbolicznie oddzielającą
Terytorium Unijne Diu, żegnamy się definitywnie z wybrzeżem wkraczając w islamski pustynny świat
Gujaratu.