Kolejnym celem naszej azjatyckiej włóczęgi stał się
Garhwal - mityczna kraina Himalajów, z której biorą początek święte
rzeki Ganges i Jamuna, czczone przez rzesze pielgrzymów w sanktuariach Gangotri, Jamunotri, Kedarnath i
Badrinath.
Wrotami tego magicznego świata jest Rishikesh, miejsce gdzie rzeka Ganga
(Ganges) - Matka Hindusów, opuszcza góry wylewając swój życiodajny nektar na przepastne równiny Dekanu.
Wystarczy upalna noc w autobusie "super delux" jadącym z Delhi, aby porzucić handlowe profanum stolicy i
stanąć u stóp sanktum Himalajów. Na brzegach boskiej rzeki rozłożyły się liczne aśramy rekrutujące swych
uczniów zarówno spośród hinduskich ortodoksów, jak i zmanierowanych westmenów. Szczególnie malowniczo
prezentuje się kompleks aśram Swarg na południowym, schodzącym ku rzece stoku, gdzie w porze wieczornej
rzesze wiernych
oddają się mistycznej ceremonii "ognia i wody", wznosząc hołd prastarym siłom natury wpisanym w kanony
hinduizmu. Dźwięki tabli, przejmujące modły braminów, podawany z rak do rąk święty ogień, wysyłany na
wędrówkę w nieznaną dal na okręcikach z liści unoszonych wezbranym nurtem Gangesu kreują misterium, wobec
którego obojętni nie mogą pozostać nawet niewierni.
Bladym świtem, szczęśliwie odszukawszy właściwy wehikuł wśród zgrai
połatanych rupieci, jakimi są dzielnie pokonujące bezdroża Uttarkhand autobusy, wyruszamy w "podróż do
źródeł". Po niezliczonych zakrętach i dwóch zmianach koła, wygrzani wełnianym ciepłem transportowanych w
przejściu autobusu owiec, tuż przed zachodem słońca
docieramy do Gangotri. Główny deptak mieściny, okupowany przez niezliczone zastępy Sadhu - świętych
samozwańczych mężów - żebraków, leży nad grzmiącą w uszach kipielą wodospadu, jaki na tutejszym progu
skalnym tworzy wypływający z doliny Ganges. Miejscowa świątynia dedykowana bogini Ganga stanowi zwieńczenie
"nieludzkiego wysiłku", jaki mają za sobą okrąglutcy od zesłanego przez bogów dostatku, hinduscy pielgrzymi
z najwyższych kast.
Ci spośród pątników, którym miast obfitości jadła przypadła kondycja lub
przynajmniej upór, podążają dalej. Tuż za miejscowością, po przekroczeniu granic parku narodowego, otwiera
się widok na niezwykły majestat doliny, zwieńczonej sześciotysięcznym masywem Bhagirathi (6856 m n.p.m.) i
leżącym nie opodal, fascynującym swą samotną wyniosłą potęgą, świętym szczytem Shivling (6543 m n.p.m.).
Krajobraz ujścia doliny, przypominający nieco południowe zbocza Alp, szybko przeistacza się w kamienną
niezwykłość podnóża jednego z najpiękniejszych himalajskich lodowców - lodowca Gangotri. Spod jego czoła, w
odległości dnia drogi od krańca cywilizacji, wypływa płyciutki tu jeszcze, acz wartki potok, będący
mitycznym początkiem Gangesu. Kilka godzin mozolnej wspinaczki wśród plątaniny lodowcowych szczelin i
wypiętrzeń, pozwala ujrzeć niepowtarzalny widok na wypełniający dno doliny potężny jęzor lodowca Gangotri i
górujące nad nim sześciotysięczniki.
Mimo niezwykłej surowości klimatu, wśród skał i rozpadlisk, prawie na
bezglebiu, rosną tu niezwykłego uroku drobne rośliny kwiatowe, wabiące przelatujące przez himalajskie
przełęcze motyle. W tym raju ponad ziemią znalazło się też miejsce dla symbolicznego sanktuarium w postaci
kamiennego stosu i wspartego na nim trójzęba, u stóp utożsamianego z fallicznym
symbolem Siwy szczytem Shivling. Niezwykły urok garwalskich zachodów słońca porównać można jedynie do
maestrii światła i cienia, jaką można obserwować w masywie Karakorum. Potencjalnym przybyszom przypomnieć
jednak należy, iż pogoda w tym rejonie jest krótkotrwałym dopustem bogów, których zmiana humorów sprawia, iż
następnego dnia rano opuszczamy wygodną platformę Tapovan, meandrując wśród lodowcowych szczelin we
wszechogarniającej bieli schodzących spod szczytów mgieł. Na tej banalnej z pozoru trasie okazuje się nagle,
że dobrze jest, kiedy "dziecko we mgle" ma ze sobą choć jedną linę. Od tego momentu przemieszczamy się po
części "na słuch", kierując się ku poszumowi Gangesu. Gdy tuż przed zmrokiem mokrusieńcy dopadamy do
czajchany w Gangotri, aby z niebywałym apetytem pożreć miejscowe vegeterian thali, wiemy już - zaczął się
monsun.
Kolejny rozklekotany wehikuł, jeszcze bardziej "delux" niż poprzedni z
racji na chwilowy brak owiec, wiezie nas dzięki ułańskiej wprost fantazji kierowcy do Haridwar. Tutaj, u
podnóża Himalajów, rozpoczął się niedawno festiwal Kumbah Mela. Niezliczone zastępy wiernych, dokonujące
rytualnych ablucji we wzburzonych wodach Gangesu, tańczący na ulicach w "strojach Adama" Sadhu, wszędobylski
zapach kadzideł i kwiatów, towarzyszą poczuciu, iż jest się jedynie mrówką, nie tylko wobec pobliskich gór,
ale i dotykalnie jako mizerna jednostka w nieprzebranym strumieniu ludzi, przemieszczających się ku świętej
rzece.