Wyzwanie - bo jeśli ktoś będzie się posługiwać pierwszą
edycją przewodnika LP, to trafi na manowce, a być może (podobnie jak ja przed podróżą) dojdzie do wniosku,
że w tym Laosie to nie ma co oglądać. Dlatego najlepiej zaopatrzyć się w drugą - najnowszą wersję
przewodnika. A przygoda? Czeka na każdym kroku, bo to kraj nieprzygotowany do turystyki. Więc amatorom
improwizowanych wypraw powinien odpowiadać. No, może nie jest tak źle, żeby nic nie można było zaplanować,
ale z pewnością Laos jest wciąż turystyczną białą plamą. A zatem - w podróż!
Ambasada Laosu w Warszawie
Ul. Rejtana 15 m. 26
02-516 Warszawa
tel. (22) 48-47-86, fax 49-71-22
Stanowczo wizę warto wyrobić w Polsce. Potrzebne są 2 zdjęcia, wypełnienie
jednej aplikacji i równowartość 20 USD. Czas oczekiwania ok. 2-3 dni. Ambasada czynna pon-ptk w godzinach
9-12 i 14-16. Koszt wizy laotańskiej w Bangkoku oraz na granicy Bung Nam wynosi 50 dolarów, zaś wjeżdżając
od strony Huang Xai (Tajlandia - Złoty Trójkąt) 60 USD.
Wiza ważna jest na dwa tygodnie od dnia wjazdu. Przedłużyć ją można (podobno)
bez problemu w stolicy - Vientiane oraz w Luang Prabang. Czas wjazdu do Laosu od momentu uzyskania wizy: 2
miesiące.
Ambasada Polska w Laosie:
Rue Thaedua Rd Km 3, Vientiane
BP 1106, RDP LAO
tel (008-56-21) 312-940, fax (008-56-21) 312-085
Ponieważ turyści z Polski to wciąż rzadkość, więc goście są mile widziani -
zwłaszcza z najnowszą prasą z Polski!
Przed wyjazdem:
Trzeba kupić przewodnik i mapę - na miejscu są nie do dostania. Szczepienia
nie są wymagane, chociaż mimo wszystko nie zawadzi zadzwonić do Sanepidu w Warszawie (22) 620-90-01, czy nic
się nie zmieniło. Laos to teren, na którym występuje malaria, tak więc trzeba zabrać coś przeciwko komarom,
przewiewną bluzę z długimi rękawami i długie spodnie. Warto także skonsultować się z lekarzem w sprawie
profilaktycznych leków (pamiętając, że niektóre leki przeciw malarii trzeba zacząć zażywać dwa tygodnie
przed wyjazdem). Jak zwykle w jedzeniu może czaić się ameba, na miejscowego dentystę też lepiej nie liczyć,
ale poza tym specjalnych niespodzianek zdrowotnych nie ma.
Na miejscu:
Pieniądze. Laotańskia waluta to Kip - 1 USD = 4000 K (dane z listopada
1998). Pieniądze wymieniałyśmy w banku. Jeśli planujesz ambitne poznawanie laotańskich ostępów, to pamiętaj
o wcześniejszej wymianie odpowiedniej ilości pieniędzy. Im dalej od stolicy, tym dramatyczniej spada szansa
na znalezienie banku (są tylko w stolicach dystryktów)! Kartą kredytową można płacić w lepszych hotelach i
restauracjach w Vientiane oraz prawdopodobnie Luang Prabang, a także w wybranych biurach podróży. Poza tymi
miejscami będzie raczej nieprzydatna.
Noclegi. W czasie tej podróży testowałyśmy najtańszą bazę noclegową
(zresztą jak zwykle). Cena dwójki bez łazienki to wydatek w granicach 5000-15 000 K. Pokoje
w hotelu lepszej klasy kosztują ok. 20-30 USD. Pokój w naprawdę dobrym hotelu z klimatyzacją, łazienką,
basenem etc. to wydatek w granicach 50-70 USD. Czyli każdy może znaleźć coś odpowiadającego swoim potrzebom.
W hotelach są moskitiery, zresztą nawet w najbardziej odległej wiosce podróżny dostanie moskitierę na noc,
tak więc przy normalnym podróżowaniu niekoniecznie trzeba ją zabierać z Polski. Natomiast jeśli planuje się
przygodę ekstremalną, zdecydowanie warto ją zabrać.
Jedzenie. Jest i to różnorodne. Chociaż podstawą wielu dań jest ryż,
to w niektórych miejscach można także dostać kawał mięsa z frytkami. Cena obiadu w taniej knajpce (ale
jeszcze bez ameb) - 3500-5000 K, piwo 3000-4000 K, soft drink typu cola 700-1500 K, arbuz 3500 K. W
zależności od standardu knajpki ceny rosną, ale wciąż nie dorównują polskim! W przypadku zaplątania się
daleko od turystycznego szlaku skazani jesteśmy wyłącznie na ryż i ewentualnie banany.
Na co wydać pieniądze
Z automatu telefonicznego z Vientiane można się dodzwonić bezpośrednio do
Polski. Karta zawierająca 300 unitów kosztuje 12 000 K i wystarcza na ok. 2 minuty rozmowy
(niewiele, ale przy odrobinie wprawy da się przekazać znak życia). Pocztówka to wydatek rzędu 600 K, znaczek
770 K. Ręcznie tkana bluza - 25 000 K. Kaseta z muzyką regionalną 2-6000 K.
Podróżowanie po Laosie
Czyli nareszcie witaj przygodo!
Wynajęcie motoru w Vientiane kosztuje 10-14 USD za dzień (w Luang Prabang -
7 USD). Jazda motorem wymaga psychiki kamikadze, ale wielu turystów chwali sobie tą formę zwiedzania.
Bezpieczniejszym wariantem jest rower, chociaż emocje z pewnością już nie te same! Autobusami można się
poruszać po głównych drogach - choć ten termin wymagałby zdecydowanie doprecyzowania. To co na mapie wygląda
na uczciwy highway, na miejscu okazuje się błotnistą przecinką przez dżunglę. W takich sytuacjach bywa, że
może nas uratować jedynie traktor lub ciężarówka. Do większości głównych miast można także polecieć
samolotem - co jest warte uwagi jeśli mamy mało czasu lub nie pasjonuje nas wielogodzinna podróż lądem. No
i wreszcie coś naprawdę wspaniałego - większość rzek jest spławna, więc można zaplanować zupełnie
niekonwencjonalną podróż łodzią. Przykładowo z Luang Nam Tha do Vientiane można popłynąć Mekongiem. Podróż
z Luang Nam Tha do Pak Beng trwa 1,5 dnia i kosztuje 20 000 K od osoby (cena przy 4 osobach).
Nie próbowałyśmy takiego spływu, ale inni turyści go polecali. Wadą tego typu podróżowania jest stosunkowo
wysoka cena (jak na miejscowe warunki) oraz ewentualni nieuczciwi przewoźnicy. Potrafią wywieźć łodzią kilka
kilometrów, a po jakimś czasie żądają dopłaty.
W każdej wsi jest sklepik typu GS gdzie można kupić: mydło, papier toaletowy,
szampon w saszetkach, piwo, soft drink, chińskie zupki typu instant, świeczki. Bardziej wyszukane zakupy
należy planować w miejscach o większym zgęszczeniu turystów.
Początek przygody
Wraz z moją towarzyszką podróży doleciałyśmy liniami Alitalia (przelot w obie
strony - 695 USD) do Bangkoku, skąd wyruszyłyśmy lądem do Laosu. Jechałyśmy przez Surin - więc trochę
naokoło. Nastawiłyśmy się na oglądanie malowniczych przełomów Mekongu wzdłuż granicy (tak to sobie
wyobrażałyśmy patrząc na mapę), ale srodze się zawiodłyśmy!!! Wypłaszczenia po horyzont (też płaski), a
pomiędzy nimi toczą się leniwie brunatne wody Wielkiej Rzeki. Zatem o ile nie jest się w nastroju ostro
kontemplacyjnym, ten pejzaż raczej nie zachwyca.
Granica
Wbrew pozorom turyści w Bung Nam nie mogą skorzystać z promu (zarezerwowany
tylko dla ruchu lokalnego). Trzeba udać się tuktukiem (specyficzny rodzaj taksówki) na stację autobusową
położoną kilka kilometrów od promu, skąd minibusy przewożą przez Friendship Bridge. Na granicy opłata 600 K
oraz możliwość wymiany pieniędzy. Po drugiej stronie warto wziąć taksówkę do miasta (15 000 K
za kurs), bo stolica zaczyna się dopiero jakieś 20 km dalej.
Vientiane
To pierwsze i na dobrą sprawę ostatnie miasto w Laosie, jako że kraj ten jest
słabo zaludniony. Ponieważ turystów tu niewielu, więc bardzo łatwo nawiązać kontakt i uzyskać najświeższe
informacje - najlepszym miejscem do tego celu są knajpki, skąd widać zachody słońca nad Wielką Rzeką (kicz
okrutny, acz urokliwy). W Vientiane hotele są stosunkowo drogie (najtańsze w rejonie Mekongu). Cena za
dwójkę z łazienką ok. 8 USD. Przy odrobinie szczęścia można znaleźć hotel za 20 000 K, ale
wymaga to poszukiwań. Samo miasto raczej pozbawione jest uroku, więc po dwóch dniach aklimatyzacji (i
zobaczeniu kilku świątyń) z czystym sumieniem można pojechać do Vang Vieng.
Vang Vieng
Położone jest o 4 godziny jazdy od stolicy. Z dworca autobusowego odjeżdżają
trzy autobusy dziennie za 2000 K. Po drodze zmienia się krajobraz - pojawiają się przepiękne, wystrzępione
góry i urokliwe laotańskie wioski. Hotele w Vang Vieng kosztują w granicy 5000 K za pokój (czyli w tym
przypadku dwójka bez łazienki, ale są też hotele z lepszym standardem). Okolica jest przepiękna i stanowczo
warto zaplanować tutaj dwudniową przerwę w podróży. W okolicznych górach znajdują się jaskinie z posągami
Buddy, a rzeką można zrobić spływ na dętce (unikalna atrakcja tej okolicy!). Do dyspozycji są też rowery,
więc nie sposób się nudzić.
Luang Prabang
To atrakcja nr jeden Laosu. Z Vientiane jest bezpośredni autobus jadący przez
Vang Vieng, więc można się dosiąść po drodze. My wybrałyśmy wariant full air condition - czyli podróżowanie
na dachu (przydatny krem z filtrem!). Warto mieć ze sobą kurtkę przeciwwiatrową i polar, bo mimo że upał
okrutny, to w trakcie jazdy górami robi się nadspodziewanie rześko. Dworzec autobusowy w Luang Prabang jest
oddalony o kilka kilometrów od miasta, więc warto na spółkę z innymi turystami wziąć tuktuka do centrum.
Miasto pełne jest świątyń wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nadmiar złota, kamiennych
smoków i zamyślonych Buddów może znieczulić na piękno, dlatego warto w ramach odmiany wybrać się na
wycieczkę do wodospadów Taet See (1600 K za dwie osoby tuktukiem, 4000 K łódką). Same wodospady może nie
imponują wielkością, ale jest to miłe miejsce piknikowe. Inną alternatywą jest podróż łodzią do jaskiń Pak
Ou, gdzie znajduje się około 2000 posągów Buddy. Malownicza podróż Mekongiem trwa ok. 1,5 godziny.
Korzystając z naszej mapy 1:2 000 000 sądziłyśmy, że wioska Pak Ou jest nad rzeką. W
rzeczywistości jest ona ok. 10 km dalej (co warto wziąć pod uwagę planując tam nocleg). Ceny hoteli w Luang
Prabang od 8000 K (dwójka jak zwykle). Warto sprawdzić w Lonelce gdzie jest dzielnica tanich hoteli na pewno
da się znaleźć coś taniego - my nocowałyśmy w przytulnym Suaneko Guest House.
Luang Nam Tha
Wśród trampów słynie z tego, że wszystkie stworzenia duże i małe, te co
skaczą i fruwają, ściągają do tego miejsca stadami i indywidualnie. Nigdy jeszcze tak szczelnie nie owijałam
się moskitierą! Jeśli ktoś jest obrzydliwy to odradzam - spotkanie oko w oko z modliszką nie należy do
najprzyjemniejszych. Ponieważ Laos jest Ludową Republiką Demokratyczną, więc już od 6 rano można się
spodziewać przemówień przez radiowęzeł. Większość podróżnych zatrzymuje się w Manychan Guest House (dwójka
6000 K) - tanim hoteliku z dobrą restauracją. Ponieważ miasteczko leży na drodze do granicy tajlandzkiej,
Manychan jest doskonałym miejscem do wymiany informacji. Reklamowany przez Lonelkę Oudomsin zdrożał do
8000 K bez podnoszenia standardu, więc spokojnie można go ominąć. W mieście prąd jest od 18 do 22 - warto
zaopatrzyć się w świeczkę lub latarkę.
Luang Nam Tha jest stolicą regionu, zatem to ostatnia szansa na skorzystanie
z banku, telekomunikacji czy poczty. Niektórzy wyruszają stąd w górskie rejony na trekkingi oraz spotkania
z ludami Hmong, Lisu, Akha i innych plemion zamieszkujących tą okolicę. Dla nas był to punkt wypadowy do
granicy tajlandzkiej. Pomysł, aby przez okoliczne góry iść na azymut, wymaga odwagi lub skrajnej
bezmyślności. Porasta je las tropikalny, wilgotność sięga 95%, zaś drogi mają bliżej nieokreślone
przeznaczenie. Podczas odpoczynków trzeba uważać na trawę w cieniu - czyhają w niej podstępne pijawki, które
gdy wyczują obiad, bez wahania rzucają się w jego kierunku! Zatem zanim podejmie się wyzwanie, Laos extreme
lepiej się do niego przygotować.
Droga do granicy jest tak kiepska, że można ją przejechać jedynie ciężarówką
(wyrusza raz na dwa dni). Na autostop nie ma co liczyć - dwa samochody dziennie to rzadkość! Warto
zaopatrzyć się w jedzenie i picie na drogę. Po wielu godzinach podskakiwania na wybojach jest szansa
dotarcia do Vieng Phu Tha.
Vieng Phu Tha
To malownicze kilkanaście chat schowanych pomiędzy pagórkami. W hoteliku, do
którego trafiłyśmy (4000 K dwójka), do jedzenia był tylko ryż z nieokreślonego pochodzenia warzywami, więc
zakupiłyśmy w GS chińskie zupki instant. Do granicy jedzie się stąd kolejny cały dzień - najpierw traktorem
(!), a potem tuktukiem. My poszłyśmy pieszo drogą jakieś 15 km dalej, aby lepiej poznać uroki codziennego
życia. Po spędzeniu dwóch dni w napotkanej wiosce wyruszyłyśmy dalej w kierunku granicy (z wizją, że już do
końca - czyli jakieś 100 km - trzeba będzie iść na piechotę, jako że tłoku samochodów zdecydowanie nie
było). W końcu po kilkunastu kilometrach doszłyśmy do miejsca, skąd coś już jeździło (tuktuk typu cargo).
Droga nie jest zbyt malownicza, za to pełna kurzu. Należy dobrze zabezpieczyć aparat!
Huang Xai
Do granicy dotarłyśmy wieczorem, a ponieważ w nocy przejście jest zamknięte
i łódki nie kursują, musiałyśmy znaleźć hotel. Jest ich w Huang Xai mało. Istnieje kilka lepszej jakości,
za to trudno znaleźć naprawdę tani (my nocowałyśmy za 16 000 K). Od 9.00 za jedyne 2000 K można
przeprawić się przez granicę na drugi brzeg. Tajlandzką wizę dwukrotnego wjazdu lepiej zabrać z Polski, ale
to już zupełnie inna historia...
Nasz rozkład jazdy:
Vientiane -Vang Vieng |
2000 K | 4 h |
Vang Vieng - Luang Prabang |
16 000 K | 7,5 h |
Luang Prabang - Mai Sai |
8000 K | 5 h |
Mai Sai - Luang Nam Tha |
8000 K | 5 h |
Luang Nam Tha - Vieng Phu Tha |
4000 K | 6-8 h |
Vien Phu Tha - Huang Xai |
15 000 K | 5 h |
Zasada ogólna dotycząca przejazdów: im dalej od stolicy tym gorsze drogi,
wyższe ceny i wolniejszy transport (pokonanie 100 km zajmuje cały dzień).
W Laosie przez 12 dni wydałyśmy 75 USD, co wynosi średnio 5,5 USD dziennie
(wliczając transport, jedzenie i noclegi). Jest to raczej wariant spartański (przy maksymalnym szaleństwie
w postaci jednego piwa na dwa dni oraz biwakowaniu w wioskach).
Zmieniłam nieco zdanie, jeśli chodzi o rozdawanie prezentów. Nadal uważam,
że rzucanie kilku cukierków w gromadkę dzieci jest głupie i nieodpowiedzialne (choć jak twierdził pewien
spotkany tramp "w ten sposób uczą się walczyć o swoje"). Natomiast jeśli ktoś koniecznie czuje potrzebę
wspomagania lokalnych społeczności długopisami, warto je dawać nauczycielom w szkole lub komuś ze starszyzny
w wiosce - w ten sposób zostaną najlepiej wykorzystane.
Magicznym słowem w Laosie jest "bo penian"(nie ma sprawy) i "czek noi"
(jutro). Laotańczycy żyją tu i teraz. Przeszłość minęła, a przyszłość jest nieznana. Więc czym tu się
kłopotać? Dlatego należy uzbroić się w cierpliwość usiłując załatwić cokolwiek w urzędzie, ustalając godziny
odjazdów autobusów, czy też próbując uściślić jakiekolwiek informacje. Po angielsku można próbować się
porozumieć, chociaż bardziej pomocne są rozmówki angielsko-laotańskie.
Zdecydowanie polecam Laos dla osób lubiących przygody. Jest to też jedno z
tych miejsc które warto odwiedzić - choćby na kilka dni.