Dwa przejazdy przez Litwę były początkiem i końcem
naszej wycieczki samochodowej na Łotwę i do Estonii. Mieliśmy zaledwie po tygodniu na każdy z trzech krajów,
stąd też nasze spotkania z nimi były dość pobieżne, czego bardzo żałujemy.
Pierwszym przystankiem na trasie przez Litwę było Kowno, przed wojną
stolica, dziś duże, "najbardziej litewskie z litewskich miast", pięknie położone nad Niemnem. Stare miasto
zbudowano na cyplu u ujścia Wilii, co oczywiście miało w średniowieczu istotne znaczenie.
Całą starówkę i sporą część nowoczesnego miasta można ogarnąć wzrokiem ze
wzgórza na lewym brzegu Niemna. Trzeba tylko wydrapać się po parkowych schodach lub wyjechać na górę kolejką
typu "na Gubałówkę". A na dole...
Na dole można obejrzeć ruiny zamku, odpucowane i przykryte niestety
współczesnymi blaszanymi (ale malowniczo czerwonymi) daszkami. Zamek w XIV w. bronił przeprawy przed
Krzyżakami, później go na przemian niszczono i odbudowywano, do dziś zachowały się dwie baszty i część
murów.
Na Placu Ratuszowym zwraca uwagę ratusz, ze względu na smukłą wieżę i
lśniącą biel zwany "Białym Łabędziem", niegdyś siedziba rosyjskiego gubernatora, dziś muzeum ceramiki i
pałac ślubów.
Na tymże placu wznosi się katedra św. Piotra i Pawła. Budynek jest prosty w
kształcie, o bardzo długim, dwuspadowym dachu (widać go na zdjęciu ze wzgórza). To największy gotycki
zabytek na Litwie - jeśli wierzyć przewodnikom. Na starówce można jeszcze znaleźć inną prześliczną budowlę
gotycką, tzw. Dom Perkuna, który służył początkowo jako spichrz, ale w późniejszym okresie awansował do roli
teatru i szkoły. Jego fasadę zbudowano z 16 rodzajów cegieł. Warto mu się przyjrzeć.
W pobliżu Kowna warto jeszcze obejrzeć zespół klasztorny i barokowy kościół
kamedułów w Pożajściu, bardzo ładnie położony na wysokim brzegu Zalewu Kowieńskiego, oraz skansen, w którym
zgromadzono co ciekawsze budowle wiejskie (domy mieszkalne, karczmy, wiatraki, stodoły, kapliczki,
oczywiście drewniane, w większości kryte strzechą) z całej Litwy. Pół dnia można tam bez zmęczenia spędzić,
zwłaszcza że krajobraz leśno-jeziorny nastraja do wypoczynku.
Jedynym w swoim rodzaju obiektem jest Góra Krzyży w pobliżu Szawli.
Położone wśród pól niewysokie (8-10 m!) wzgórze, co najmniej od dwustu lat katolicy traktują jako
sanktuarium i miejsce pielgrzymkowe, przynosząc w ofierze dziesiątki tysięcy (!) maleńkich, średnich, dużych
i ogromnych drewnianych i metalowych krzyży, krzyżyków i różańców. Po powstaniach listopadowym i styczniowym
krzyże stawiano w hołdzie poległym i zesłanym na Sybir. Upór wiernych przezwyciężył usiłowania sowieckich
władz, które za pomocą buldożerów i zakazów starały się unicestwić sanktuarium.
W wielu miejscach na Litwie napotyka się polskie ślady. Kiejdany, Taurogi,
Żmudź, Birże i wiele innych to nazwy, które znamy od młodości dzięki sienkiewiczowskiemu Potopowi. Tu mieli
swoje siedziby, zamki i pałace Radziwiłłowie, Chodkiewiczowie, Tyszkiewiczowie, Ogińscy...
Litewskie krajobrazy są niezbyt urozmaicone - mnóstwo lasów, jeziora, ale
dość płasko. Dlatego nietypową atrakcją jest Mierzeja Kurońska, długi na sto kilometrów wydmowy półwysep,
znacznie większy i wyższy (do 40 m n.p.m.) od Helu. Jego nasada leży wprawdzie w Kaliningradskoj
obłasti, ale północna połowa jest litewska, a sam koniec leży naprzeciw Kłajpedy. Można się z niej
dostać promem, pospacerować po lasach i po kładkach poprowadzonych przez najciekawsze wydmy, obejrzeć
kolorowe chaty w Nidzie i paru innych wioskach rybackich, oraz wielką galerię drewnianych rzeźb,
ilustrujących baśnie i legendy (np. o rybaku i rybce), na Górze Czarownic obok miejscowości Juodkrante.
W drodze powrotnej z Łotwy rzuciliśmy okiem na elektrownię jądrową Ignalina
(leży złośliwie aż 40 km od miasta Ignalina, ale jest dokładnie oznaczona i opisana jako Ignalinos AE w
dobrym łotewskim atlasie samochodowym Jana Seta), której dwa reaktory są tego samego typu co w nieszczęsnym
Czernobylu - a do Polski stąd niedaleko. Uderzyło nas, jak słabo strzeżony jest ten obiekt - jeździliśmy
samochodem po wewnętrznych drogach, nikt nas o nic nie pytał
Za sowieckich czasów samochodem z zagraniczną
rejestracją nie zbliżylibyśmy się nawet na 10 kilometrów.
Do Wilna wpadliśmy na bardzo krótko, przyrzekając sobie, że na pewno tu
jeszcze wrócimy. Piękne miasto, polskich akcentów mnóstwo, od Uniwersytetu Stefana Batorego po współczesny
pomnik Mickiewicza, nie mówiąc o cmentarzu na Rossie.
Wszystkich zachęcamy do odwiedzenia Troków. Gotycki zamek, odrestaurowany
pod kierownictwem profesora Stanisława Lorentza, jest prześlicznie położony na wyspie sporego jeziora. Można
nad nim polatać balonem, ale dość drogo. Polecamy małą knajpkę Kibinine nad jeziorem we wsi Karaimów, a w
niej pyszne danie, coś pośredniego między zupą a gulaszem (chyba z polędwicy wołowej, takie delikatne),
podawane w ślicznych ceramicznych garnuszkach, które można za grosze kupić w Trokach w kioskach nad
jeziorem. Ponadto oczywiście kibinai i ceburekai, które zresztą można dostać wszędzie. Wikt w knajpach jest
na Litwie bardzo tani w porównaniu z Polską, a dania są dużo obfitsze. Groszowe danie to cepeliny - duże,
podłużne pyzy z mięsem, ciemne, bo robione z surowych tartych ziemniaków, jak nasze placki ziemniaczane. Je
się je ze śmietaną, dobre i sycące. Ostrzegamy, że potrawy, zwłaszcza żmudzkie, są bardzo tłuste (ale
smaczne!).