Czy kraj odwiedzany corocznie przez miliony turystów
jest odpowiednim miejscem na prawdziwą wyprawę? Czy znajdziemy w nim niewydeptane ścieżki, niezniszczoną
przyrodę i prawdziwą miejscową kulturę? Takie i podobne pytania nurtowały nas, gdy w marcu tego roku
pakowaliśmy się przed wyjazdem do Meksyku. Bo już nie pierwszy raz jechaliśmy do kraju, który nie był
pierwszy na naszej liście - podobnie jak rok wcześniej, gdy pojechaliśmy do RPA, zdecydowała promocja
biletów lotniczych.
I podobnie jak przed rokiem, szczęśliwie dla nas, decyzja o wyjeździe
okazała się "strzałem w dziesiątkę".
Meksyk jest olbrzymim krajem (prawie 2 mln km2), odległości są
tutaj naprawdę oszałamiające, zwłaszcza gdy podróżuje się autobusem. Z Cancun na południowym wschodzie do
Tijuany na północnym zachodzie trzeba przejechać 4600 km.
Nie wierzcie, gdy ktoś mówi, że w 3 tygodnie zwiedził Meksyk.
Mając tylko 5 tygodni i nie chcąc oczyścić konta na rzecz miejscowych
przewoźników lotniczych, zdecydowaliśmy się zwiedzać południową część Meksyku (do okolic 20 równoleżnika).
Wylądowaliśmy w Cancun i pierwsze dni prażyliśmy się na słynnych
karaibskich białych plażach i pluskaliśmy w lazurowej wodzie wśród koralowych raf. Lenistwo nie trwało
jednak długo, bo obowiązkiem prawdziwych podróżników (a za takich zawsze na wyprawach się uważamy) jest
znosić upały i niewygody interioru, a nie mieszać się z rozbestwionymi klientami biur podróży.
Na dobre zaczęliśmy naszą wyprawę w nieprzebytych lasach Chiapas
(najbardziej "indiańskiej" części Meksyku), odkrywając potęgę piramid Majów i piękno tropikalnej przyrody.
Potem udaliśmy się w góry do San Cristobal - kolebki groźnych Zapatystów.
Dalej nasz szlak wiódł przez przesmyk Istmo de Tehuantepec do stanu Oaxaca
- tu oprócz pięknej kolonialnej stolicy stanu odwiedziliśmy wiele indiańskich wiosek i wspaniałych ruin.
Tu też po raz pierwszy zobaczyliśmy Pacyfik.
Zbliżał się Wielki Tydzień, więc udaliśmy się na suche wyżyny środkowego
Meksyku do miast znanych z uroczystych obchodów Wielkiego Tygodnia ("Semana Santa").
O ile Palmowa Niedziela (w Patzuaro) wydała się nam bardzo swojska i mało
egzotyczna, to obchody Wielkiego Piątku w jednym ze "srebrnych" miast Guanajuato zachwyciły nas
niewymownie.
Następnie pojechaliśmy nad Zatokę Meksykańską do wspaniałych ruin El Tajin,
po czym przez Kordylierę Wulkaniczną udaliśmy się do miasta Meksyk.
W czasie naszej podróży szukaliśmy nie tylko głównych atrakcji
archeologicznych, jak Teotihuacan czy Palenque, lub przyrodniczych, takich jak kanion Sumidero, wodospady
Aqua Azul czy wulkan Paricutin. Chcieliśmy odnaleźć prawdziwego ducha Meksyku, zobaczyć jak żyje się tam
naprawdę, z dala od szlaków wycieczek, odpustowych występów, sombrero, tequili, burritos i sztampowego
rękodzieła.
Szukaliśmy dzikich plaż, dziewiczej przyrody, życzliwych ludzi i przede
wszystkim wspaniałych fotograficznych tematów. A Meksyk to prawdziwa kopalnia takich tematów, co staraliśmy
się przekazać na naszych zdjęciach.