Omańczycy różnią się od obywateli innych krajów Zatoki
Perskiej. Mimo że to kraj ropą płynący, nie wszystkim żyje się dostatnio. Niektórzy z tego powodu się nie
żenią - średnia cena za żonę to równowartość 55 tys. złotych!
Dumą Omanu są forty. Praktycznie każde szanujące się miasto może pochwalić
się wybudowaną w przeszłości twierdzą. Większość, przynajmniej tych najbardziej imponujących, fortów jest
obecnie starannie odnowiona i udostępniona do zwiedzania. Z tych, które widziałam, największe wrażenie
zrobiły na mnie fortece w Nakhal, Rustaq, Nizwie i Jabrin. Szkoda, że nie można zwiedzać
remontowanego od kilku lat, wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO fortu w Bahla - ma on 15 bram i
132 wieże.
Większość terytorium Omanu to pustynia. Jej najbardziej spektakularna część
to rozciągające się na długości 200 km Whaiba Sands. Jeśli mamy samochód z napędem na cztery koła, możemy
urządzić sobie pustynne safari. Ali, kierowca samochodu, zapewniał mi mrożące krew w
żyłach przejazdy po krawędziach wydm - wystarczył moment nieuwagi i zakopaliśmy się. Na szczęście na pomoc
przyszli nam Beduini.
W drodze powrotnej z przejażdżki po pustyni zahaczyliśmy o zagrodę
beduińską. Kobieta w masce zakrywającej twarz poczęstowała nas daktylami, pod płotem, na ziemi, spał
niemowlak, obok stał przywiązany wielbłąd. Zwierząt tych jest w Omanie pełno. Większość z nich włóczy się
samopas, spacerując także po ruchliwych drogach. Nieliczne, najlepsze dromadery wykorzystywane są w
wyścigach - to ulubiony sport Omańczyków. Wartość wielbłąda czempiona porównywalna jest z rolls-roycem.
Musandam to omańska enklawa otoczona częściowo morzem, częściowo
granicą z Emiratami Arabskimi. Niesamowite widoki, imponujące fiordy - zdecydowałam się więc na podróż tam
samolotem, choć bilet lotniczy jest dość drogi (100 dol.). Lądem jechać nie mogłam, nie mając wizy do
Emiratów, a poza tym przepisy zabraniają samotnie podróżującym kobietom przekraczania granicy drogowej.
Khasab, największe miasteczko prowincji, słynie jako port szmuglerski, w
którym Irańczycy robią interesy głównie na papierosach. Poza fortem nie ma tu nic do zwiedzenia, ale to
dobra baza wypadowa. Krążyłam trochę po okolicznych górach, w wiosce Tawi oglądałam prehistoryczne rysunki
naskalne, zaś w Bukha kolejny fort. Kusił mnie Kunzar - otoczona górami wioska rybacka, do której dostęp
jest tylko od strony morza. Popłynęłam do niej z rybakami, którzy wyraźnie nie mogli pojąć, co mnie na to
odludzie ciągnie.
Mieszkańcy wioski są mili, ale trudno się dogadać, bo ich dialekt to
mieszanina arabskiego i farsi, hindi i portugalskiego. Nie ma tu luksusów, choć i tak ostatnio życie w
Kunzar się zmienia. Jest już telewizja, każdy dom ma wodę. Niegdyś jedynym źródłem wody była studnia na
obrzeżach wioski. Wierzono, że jeśli kiedyś zaszczeka pies, to studnia wyschnie. Faktem jest, że w wiosce
nie ma psów, mimo że w międzyczasie wybudowano już także odsalarnię wody morskiej.
Po powrocie do stolicy kraju, Muscatu udałam się do położonej na południu,
przy granicy z Jemenem Salali, drugiego co do wielkości miasta Omanu, odległego od stolicy aż o 1300 km.
Prowadząca przez pustynię droga jest na tyle dobra, że dystans ten autobus pokonuje w ciągu zaledwie 12
godzin.
W kwietniu, gdy odwiedzałam Salali, trwał tam martwy sezon. Jedyni biali,
których spotykałam, to... polski zespół grający w miejscowym hotelu. - Przyjedź, gdy jest khareef - mówili
miejscowi - wtedy dopiero jest ładnie. Khareef to pora monsunu. Padający wówczas deszcz i mgły przyciągają
spragnionych takich widoków Arabów z innych państw Zatoki.
Po zwiedzeniu interesującego muzeum w Salali pojechałam zobaczyć grób
Hioba. Znana ze Starego Testamentu postać czczona jest także przez wyznawców islamu, czego dowodem jest
wystawiony w tym miejscu meczet. Dobry stąd widok na okolicę - w dali widać ocean, wokół góry porośnięte
drzewami kadzidlanymi. Żywica tych drzew, dająca charakterystyczny, kojarzący mi się z kościołem zapach, to
od dawna główny produkt okolic Salali. Następny przystanek to Sumhurum - port wybudowany jeszcze w trzecim
milenium p.n.e. W pobliżu za ogrodzeniem widać teren wykopalisk. To pałac królowej Saaby.
Z Salali pochodzi obecny sułtan. Omańczycy kochają swego władcę - jest on
zarazem premierem, ministrem obrony i spraw zagranicznych. Zdjęcia 60-letniego obecnie Qaboosa bin Saida
wiszą w każdej szkole, w każdym urzędzie. W przeciwieństwie do swojego ojca, który za wszelką cenę starał
się chronić kraj od wpływów zewnętrznych, edukowany za granicą ekscelencja Qaboos ma odmienne poglądy.
Niepokój budzi jednak przyszłość, sułtan jest bowiem rozwiedziony, a na dodatek bezdzietny... Ponoć wydał
już, trzymane w tajemnicy, dyrektywy wyznaczające następcę. Wszyscy żyją nadzieją, że polityka reform i
utrzymywania spokoju w państwie będzie kontynuowana.