Logo serwisu Towarzystwa Eksploracyjnego
Strona główna
O Towarzystwie
Program spotkań TE
Relacje ze spotkań TE
Relacje z wypraw
Relacja specjalna na 25-lecie TE
Dyskusyjne forum globtroterów
Informacje wydawnicze
Galeria zdjęć
Ciekawe adresy internetowe
Skrzynka pocztowa
Archiwum

Link - www.linia.pl

Relacje ze spotkań TE
Iran czyli Helloł Mister
Maria Śmietanka, Łukasz Męciński
Poprzednie spotkania:
Motocyklem przez Amerykę Południową
Korsyka i Sardynia
Spiti i Kinnaur
Iran
Nepal
Sokotra
Karakorum
więcej...

Na wyprawę do Iranu wyruszyliśmy w październiku 2010 roku. Jest to kraj o powierzchni przeszło pięć razy większej od Polski, a więc mając do dyspozycji niecałe trzy tygodnie musieliśmy dokonywać trudnych wyborów i z konieczności zwiedzić tylko niektóre miejsca. Staraliśmy się wybrać trasę maksymalnie różnorodną, połączyć zwiedzanie miast, podziwianie górskich widoków, pustynny trekking, a nade wszystko mieć czas na rozmowy z ludźmi i leniwe chłonięcie tamtejszej atmosfery.
Naszą podróż rozpoczęliśmy w Teheranie. Wielkie, ponad dwunastomilionowe miasto, początkowo mocno dało nam się we znaki. Jest hałaśliwie, ruch uliczny przyprawia o zawrót głowy, a każda próba przejścia przez jezdnię wydaje się wielkim wyzwaniem. Ponadto, zaczerpnięcie głębszego oddechu utrudnia wszechobecny smog, nadający niebu nad miastem szaro-brązowy kolor. Jednakże Teheran oferuje przyjezdnym także mnóstwo przyjemnych niespodzianek.


Najważniejszą z nich są mili i uczynni mieszkańcy, gotowi w każdej chwili spieszyć na pomoc zagubionemu przybyszowi. Choć znajomość języków obcych nie jest mocną stroną Irańczyków to zdawać by się mogło, że każdy z nich poznał w szkole przynajmniej jeden angielski zwrot: „Heloł, Mister”. A nawet jeśli nie, to na migi czy spojrzeniem wyrażają radość ze spotkania obcokrajowca. Podczas naszej podróży często zaczepiali nas zupełnie obcy, przypadkowo spotkani na ulicy ludzie, prosząc o wspólne zdjęcie.

Dwa dni w stolicy pozwalają na aklimatyzację w Iranie – już z mniejszą obawą przekraczaliśmy ulice między pędzącymi samochodami, a także zgrabnie unikaliśmy motocykli na chodnikach i jak kozice skakaliśmy przez wszechobecne rynsztoki. Zaprawieni w „boju” – ruszyliśmy dalej, do Tabrizu.

Tabriz leży w północno-zachodniej części Iranu i zamieszkany jest, w przeważającej mierze, przez mniejszość azerską. W naszej pamięci szczególnie zapisały się, nie mające sobie równych, miejscowe kebaby z mielonego mięsa przyrządzane na długich szpadach i opiekane w węglowych piecach. Podawane z pieczonymi pomidorami i świeżym chlebem są niezapomnianym przysmakiem dostępnym niemal na każdym kroku. Do najciekawszych zabytków Tabrizu należy bazar. Obiekt ten został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO i rzeczywiście należy do najokazalszych tego typu budowli w Iranie. Spacer rozległą plątaniną uliczek pozwala podziwiać zarówno ciekawą, jak i spójną architekturę bazaru, a także sprzedawane tam towary. Poza wszechobecnymi produkty chińskiego przemysłu można tam także kupić (albo po prostu obejrzeć delektując się smakiem miejscowej herbaty serwowanej przez sprzedawców) przepiękne dywany, egzotyczne przyprawy, lokalne wyroby rzemieślnicze czy artykuły spożywcze.

W pobliżu Tabrizu znajduje się niewielka wioska Kandovan, będąca dobrym miejscem na kilkugodzinną wycieczkę. Przypomina ona nieco turecką Kapadocję, gdyż skały z miękkiego, wulkanicznego tufu, łatwo dają się drążyć i służą miejscowej ludności jako domy. Jeśli przyjedzie się tam rano jest okazja, aby zobaczyć okoliczne wędrowne plemiona wyruszające na swoich osłach do położonych wyżej domostw. Poza tym można podejrzeć jak wygląda codzienne życie mieszkańców wsi, zobaczyć kilka niewielkich zakładów rzemieślniczych, i odpocząć od miejskiego zgiełku.

Z Tabrizu udaliśmy się do Qazwinu, ale miasto to potraktowaliśmy tylko jako stację przesiadkową w podróży w góry. Dwugodzinna jazda rozklekotanym Paykanem, wijącą się serpentynami drogą, z której rozpościerają się malownicze widoki na rozległe doliny, pozwoliła dostać się do niewielkiej wioski w górach Elburs, ciągnących się wzdłuż wybrzeża Morza Kaspijskiego. Nad wioską Gazor Khan górują ruiny trzynastowiecznej twierdzy Alamut, miejsce chętnie odwiedzane przez irańskich turystów. Górskie wędrówki utrudnia nieco brak oficjalnych map czy znakowanych szlaków turystycznych. Jednak w księdze pamiątkowej prowadzonej przez gospodarza kwatery agroturystycznej, w której się zatrzymaliśmy, a która nota bene przypominała nam nieco wieloosobowe sale w polskich schroniskach, znaleźliśmy dość informacji, a nawet planów, o możliwych trasach wędrówek po okolicznych szczytach i dolinach. Posiłkując się informacjami od naszych poprzedników spędziliśmy dwa dni wśród zaśnieżonych szczytów, czereśniowych sadów i owczych stad w wąskich dolinach. Z perspektywy czasu żałujemy, że nie zostaliśmy tam dłużej.

Kolejnym etapem naszej podróży był Esfahan. Jest to chyba najpiękniejsze z miast, które mieliśmy okazję w Iranie odwiedzić. Esfahan jest pełen zieleni, a nam, od pierwszych minut, przypominał Kraków. Porównanie to wydało się nam uprawnione nie tylko z uwagi na panującą tu atmosferę. Również liczba parków, a także architektura (w szczególności głównego placu), przypomina nieco naszą byłą stolicę. W porównaniu do Teheranu więcej jest tu także turystów. Wieczorami obcojęzyczny tłum można spotkać głównie na malowniczym moście trzydziestu trzech łuków. Wtedy też warto wybrać się nad rzekę, aby podziwiać jak wielopokoleniowe irańskie rodziny urządzają pikniki na trawnikach wzdłuż jej brzegów.

Duże wrażenie robi także plac Imama Khomeiniego, jeden z największych placów na świecie. Przy nim znajdują się najpiękniejsze meczety Esfahanu – Imama oraz Szejcha Lotf Allaha. Oba zdobione w charakterystyczne błękitne motywy. Wokół placu zgromadziły się liczne sklepiki i kramy oferujące szeroki wybór wyrobów rzemieślniczych i artystycznych. Na placu warto leniwie spędzić cały dzień podziwiając jak zmieniają się barwy meczetów w miarę przesuwania się słońca. My tak właśnie zrobiliśmy – obserwowaliśmy, co robią Irańczycy i, jak zwykle w takich sytuacjach, nawiązaliśmy klika ciekawych znajomości. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że w rozmowach z Irańczykami bardzo często, bez żadnej zachęty z naszej strony, pojawiały się wątki polityczne. Ludzie bardzo narzekali na władzę, prezydenta, zwiększające się obciążenia podatkowe, marnotrawienie publicznych pieniędzy.

Niestety czas nas naglił, więc po kilku dniach esfahańskiego lenistwa ruszyliśmy dalej, do Yazdu. To miasto w centralnym Iranie, na skraju pustyni, ma już zupełnie inny charakter. Klimat jest tu znacznie bardziej suchy i gorący, stąd też symbol miasta – bagdir. Jest to specjalnie ukształtowana konstrukcja na dachu budynku, która pełni funkcję podobną do współczesnych klimatyzatorów, pozwala na lepszą wymianę powietrza i chroni przed upałem. Spacer gigantycznym labiryntem wąskich, rozgrzanych słońcem uliczek, pozostawia niezapomniane wrażenia. Można trochę ponarzekać na coraz bardziej skomercjalizowane hotele, nastawione na zachodnich turystów, sklepy z pamiątkami i mało malowniczy bazar, ale byłoby grubą przesada gdybyśmy twierdzili, że nie ma co podziwiać. Yazd to jedno z ciekawszych i bardziej egzotycznych miejsc w Iranie, które było nam dane odwiedzić.

Yazd to także dogodny punkt do wypadu na pustynię. Postanowiliśmy to wykorzystać i wybraliśmy się na dwudniowy trekking. Piaszczyste wydmy o wschodzie słońca wyglądają niezmiernie malowniczo. Zdecydowanie trudniejszy jest za to marsz w południe przez rozpalony słońcem piaszczysty płaskowyż. Noc w jaskini pod gwiazdami, z dala od cywilizacji, w absolutnej ciszy to niezapomniane przeżycie. W nasze opinii to obowiązkowy punkt wyprawy do Iranu. Żałowaliśmy tylko, że czas nie pozwalał, aby nasz trekking przeciągnąć o kilka następnych dni.

Nasz czas w Iranie dobiegał końca. Ostatnim punktem programu było wybrzeże Morza Kaspijskiego. Jest tam znacznie bardziej zielono niż w pozostałej części kraju. W powietrzu czuć wilgoć, a miasteczka otoczone są polami ryżowymi i lasami. Niestety kwestie związane z ochroną środowiska nie są jeszcze szczególnie ważne dla Irańczyków, toteż zarówno plaże, jak i miejsca piknikowe w lasach są niezmiernie zaśmiecone. Pomimo, iż to tereny wakacyjnego wypoczynku samych Irańczyków, to infrastruktura turystyczna nie jest najlepiej rozwinięta. Z perspektywy czasu widzimy, że ten punkt wyprawy moglibyśmy bez żalu skreślić z naszej listy.

I to już koniec naszej wyprawy, po trzech tygodniach nieco zmęczeni, zakurzeni, ale zadowoleni wróciliśmy do Polski. Tym, co najbardziej utkwiło nam w pamięci są z pewnością ludzie. W Iranie spotkaliśmy się z bezinteresowną życzliwością, z którą trudno zetknąć się gdziekolwiek indziej. Wszędzie wzbudzaliśmy ciekawość, na każdym kroku proponowano nam herbatę, pogawędkę, wspólne zdjęcie, nocleg czy obiad. Będzie nam brakować tego ich „Heloł, Mister”.


 KOMUNIKATY
Już wkrótce kilka kolejnych serwisów zapraszamy do ich odwiedzania. Twoja linia.pl
 
Serwisy linia

Kliknij tu,

żeby otworzyć okienko nawigacyjne do innych serwisów





Powrót na górę   © 2006 Usługi Komputerowe s.c. & Zbigniew Bochenek                     Wszystkie prawa zastrzeżone | All rights reserved